poniedziałek, 17 grudnia 2018

Dzień 15 - Urocze Tbilisi


Poranek w pociągu

Tym razem podróż pociągiem upłynęła w nieco sennych nastrojach. Po praktycznie nieprzespanej nocy oraz całym dniu w Baku każdy marzył o odrobinie snu, przez co oszczędziliśmy sobie długiego biesiadowania. Jednak już koło 7 obudziła nas pani Konduktor, stukająca do naszego przedziału z informacją o zbliżającej się kontroli granicznej. Lekko zaspani po kolei zwlekaliśmy się z naszych pryczy, przygotowując odpowiednie dokumenty do kontroli. 

Bogaci w doświadczenia z poprzedniej nocy mieliśmy już wyobrażenie co, jak, kiedy i po co. Machina ruszyła na nowo, tym razem na pierwszy ogień poszła kontrola azerska. Zbieranie dokumentów, kontrola bagaży (WAŻNE - nie warto niepotrzebnie wspominać, że przewozi się drona) i osobiste spotkanie oko w oko z panem Azerem. Oczywiście nie wszyscy zdążyli się ogarnąć, toteż Magda wystąpiła w gustownej pidżamce. Poszło gładko, więc zapadliśmy w sen w oczekiwaniu na kolejną kontrolę, tym razem gruzińską. Tu też nie było zaskoczenia - zabrano nam paszporty, by po ok 50 min. oddać je nam z gustowną pieczątką. Powoli dojechaliśmy do Tbilisi.

Zakupy i wielki kryzys higieniczny

Jedno jest pewne - jeśli spędzasz 12 godzin w upale, zwiedzając i przez 2 noce się nie myjesz, to ani nie pachniesz, ani nie wyglądasz, ani nie czujesz się sam ze sobą komfortowo. Tego dnia dopadł nas ogromny kryzys higieniczny. Każdy marzył o szybkim prysznicu, więc nikt nie protestował, żeby kolejną noc zaplanować w hostelu. Przed zameldowaniem, korzystając z chwili czasu, przeszliśmy się na targ staroci na Suchym Moście. Miejsce niezwykłe, znaleźć tam można dosłownie wszystko: od uroczych pamiątek, po obrazy, zastawę stołową, siekiery, instrumenty muzyczne, aż do części samochodowych. Szybko rozproszyliśmy się po dość dużym obszarze z stoiskami. 


Kolejnym celem przed upragnionym prysznicem był targ spożywczy, na którym miało odbyć się polowanie na obiecane przyprawy. Misja się powiodła, za niecałe 25 lari udało się kupić pełen wór przypraw, których (mam nadzieje) będzie nam dane skosztować w naszej ulubionej gruzińskiej knajpce w Krakowie (polecamy - www.domowagruzja.pl).

Nieważne co na zewnątrz, ważne jest wnętrze, czyli nasz nowy hostel

Spragnieni odpoczynku i prysznica dotarliśmy do naszego hostelu. Na zewnątrz cała dzielnica (znajdująca się w centrum miasta) przypominała raczej slumsy. Lekko przerażeni i niepewni weszliśmy do naszego jednodniowego domku i mocno się zdziwiliśmy. Okazało się, że do dyspozycji mamy małe mieszkanko z dwiema sypialniami, dwiema łazienkami i przeuroczym tarasem. Od razu się rozgościliśmy i poczuliśmy się jak w domu. Celem numer jeden była higiena, przez co z wielką radością przyklasnęliśmy propozycji Kingi, by domyć się w tradycyjnych Tbiliskich łaźniach.


Wybawienie w łaźniach

Łaźnie bardzo polecały zarówno wszelkie przewodniki jak i Kinga z Radkiem, którzy mieli okazję skorzystać w nich pierwszego dnia. Łaźnie w Tbilisi znajdują się w ścisłym centrum, w jednej z najstarszych dzielnic - Abanotubani, przez co bardzo łatwo do nich trafić zwiedzając stare miasto.


My wybraliśmy się do najbardziej znanej niebieskiej łaźni. Jako, że była to łaźnia prywatna, cena za godzinny pobyt wyniosła ok 30 lari za osobę (250 za całą grupę). Można również zdecydować się na łaźnie publiczne za dużo niższą kwotę, jednak na miejsce wchodzi się nago i łaźnie podzielone są wg. płci. Po przemyśleniu sprawy zdecydowaliśmy jednak na kąpiel w naszym własnym, tripowym gronie. Po drodze nabyliśmy jeszcze alkohol, który można spokojnie przynieść ze sobą, by napić się zużywając relaksu się w siarkowej wodzie termalnej.


Same łaźnie były przepiękne - kopuły, misternie zdobione kafelkami ściany i klimatyczne oświetlenie sprawiły, że poczuliśmy się jak bohaterowie tureckiej telenoweli. Do dyspozycji mieliśmy dwa baseny, leżaki, prysznic oraz saunę. Zaczęliśmy odpoczywać iście po królewsku.

Woda okazała się gorąca, ale przyjemna. Nie sposób było jednak wytrzymać w niej godzinę, także cieszyliśmy się, że była też możliwość schłodzenia się w "zimnej siarce" tj w mniejszym baseniku z zimną wodą, która okazała się być idealna temperaturowo, zwłaszcza dla Piotrasa. Dziewczyny oraz Grzegorz zamówili także masaż z peelingiem za 20 lari, który okazał się bardzo ciekawym doświadczeniem. Pani, która masowała dziewczyny była bardzo dużą gruzińską kobietą, co wpływało zapewne  się na siłę, z jaką przykładała się do masażu. Peeling pozwolił nam dodatkowo oczyścić nasze ciała po prawie 2-tygodniowym tripie . Po wyjściu z łaźni, na lekko miękkich nogach, wszyscy zadowoleni i zrelaksowani udaliśmy się do hostelu, aby przygotować się do wieczornego zwiedzania miasta.

Ogólnie z całego serca polecamy tbiliskie łaźnie, z wymienionych już powodów: piękne wnętrza, relaksująca woda, masaż z peelingiem, dużo prywatności. Możliwość przyniesienia alkoholu oraz wzięcia porządnego prysznica to dodatkowe, typowo-tripowe plusy.


Tbilisi, ahhh Tbilisi

Odświeżeni, wypoczęci i pełni energii ruszyliśmy na nocne zwiedzanie gruzińskiej stolicy. Prowadziła nas Kinia, która z zaangażowaniem opowiadała o tutejszych zabytkach. Celem nadrzędnym tego wieczoru była ostatnia tripowa kolacja z przytupem, szczególnie, że świętować mieliśmy urodziny Radasa. Wyzwanie okazało się dość trudne bowiem wybór restauracji był niemożliwy. Koniec końców trafiliśmy do znanej nam z pierwszego dnia tripa restauracji, gdzie przy dźwiękach dwuosobowej kapeli zjedliśmy pyszne jedzonko. 






Jako, że Radas robi się coraz starszy zaśpiewaliśmy mu głośno "sto lat" i wypiliśmy toast za jego zdrowie. Po sytej kolacji udaliśmy się na dalsze zwiedzanie, przerwane odpoczynkiem przy kieliszku wina na bardzo klimatycznym deptaku, pełnym knajpek, gdzie w co drugim lokalu słychać było muzykę na żywo. Niesamowite wrażenie zrobił na nas widok oświetlonego miasta z jednego ze wzgórz, na które można wjechać kolejką gondolową za 5 lari w obie strony. I tu nie obyło się bez "dramatu", bowiem gondola mniej więcej w połowie swojej trasy zawisła w bezruchu. 


Na szczęście dotarliśmy na szczyt bezpiecznie. Przespacerowaliśmy się pod pomnik mateczki Gruzji, jeden z najlepiej widocznych w całym mieście pomników, przedstawiających kobietę, która w jednej z rąk trzyma wino dla przyjaciół, a w drugiej miecz dla wrogów.


Na początku planowaliśmy bardziej poszaleć ostatniego wieczoru zaliczając jakąś grubą wiksę, ale koniec końców zmęczeni całą podróżą postanowiliśmy wrócić do hostelu i przyłożyć głowy do poduszki. Po drodze przeszliśmy jeszcze przez słynny most zwany przez mieszkańców podpaską. Docierając do hostelu zasnęliśmy, niechętnie oczekując kolejnego dnia, który miał zakończyć naszą niesamowitą przygodę. Jak się później okazało ta noc nie należała do najspokojniejszych...