Poranek w pociągu
Tym razem podróż
pociągiem upłynęła w nieco sennych nastrojach. Po praktycznie nieprzespanej nocy
oraz całym dniu w Baku każdy marzył o odrobinie snu, przez co oszczędziliśmy
sobie długiego biesiadowania. Jednak już koło 7 obudziła nas pani Konduktor,
stukająca do naszego przedziału z informacją o zbliżającej się kontroli
granicznej. Lekko zaspani po kolei zwlekaliśmy się z naszych pryczy, przygotowując
odpowiednie dokumenty do kontroli.
Bogaci w doświadczenia z poprzedniej nocy
mieliśmy już wyobrażenie co, jak, kiedy i po co. Machina ruszyła na nowo, tym
razem na pierwszy ogień poszła kontrola azerska. Zbieranie dokumentów, kontrola
bagaży (WAŻNE - nie warto niepotrzebnie wspominać, że przewozi się drona) i
osobiste spotkanie oko w oko z panem Azerem. Oczywiście nie wszyscy zdążyli się
ogarnąć, toteż Magda wystąpiła w gustownej pidżamce. Poszło gładko,
więc zapadliśmy w sen w oczekiwaniu na kolejną kontrolę, tym razem gruzińską. Tu
też nie było zaskoczenia - zabrano nam paszporty, by po ok 50 min. oddać je nam z
gustowną pieczątką. Powoli dojechaliśmy do Tbilisi.
Zakupy i wielki kryzys higieniczny
Jedno jest pewne - jeśli spędzasz 12 godzin w upale, zwiedzając i przez 2 noce się nie myjesz, to ani nie pachniesz, ani nie wyglądasz,
ani nie czujesz się sam ze sobą komfortowo. Tego dnia dopadł nas ogromny kryzys
higieniczny. Każdy marzył o szybkim prysznicu, więc nikt nie protestował, żeby kolejną noc
zaplanować w hostelu. Przed zameldowaniem, korzystając z chwili czasu, przeszliśmy się na targ staroci na Suchym Moście. Miejsce niezwykłe, znaleźć tam można dosłownie
wszystko: od uroczych pamiątek, po obrazy, zastawę stołową, siekiery,
instrumenty muzyczne, aż do części samochodowych. Szybko rozproszyliśmy się po
dość dużym obszarze z stoiskami.
Kolejnym celem
przed upragnionym prysznicem był targ spożywczy, na którym miało odbyć się
polowanie na obiecane przyprawy. Misja się powiodła, za niecałe 25 lari udało
się kupić pełen wór przypraw, których (mam nadzieje) będzie nam dane skosztować
w naszej ulubionej gruzińskiej knajpce w Krakowie (polecamy -
www.domowagruzja.pl).
Nieważne co na zewnątrz, ważne jest wnętrze, czyli
nasz nowy hostel
Spragnieni
odpoczynku i prysznica dotarliśmy do naszego hostelu. Na zewnątrz cała
dzielnica (znajdująca się w centrum miasta) przypominała raczej slumsy. Lekko przerażeni
i niepewni weszliśmy do naszego jednodniowego domku i mocno się zdziwiliśmy.
Okazało się, że do dyspozycji mamy małe mieszkanko z dwiema sypialniami, dwiema
łazienkami i przeuroczym tarasem. Od razu się rozgościliśmy i poczuliśmy się
jak w domu. Celem numer jeden była higiena, przez co z wielką radością przyklasnęliśmy propozycji Kingi, by domyć się w tradycyjnych Tbiliskich łaźniach.
Wybawienie w łaźniach
Łaźnie bardzo polecały zarówno wszelkie przewodniki jak i Kinga z Radkiem, którzy mieli okazję skorzystać w nich pierwszego dnia. Łaźnie w Tbilisi znajdują się w ścisłym centrum, w jednej z najstarszych dzielnic - Abanotubani, przez co bardzo łatwo do nich trafić zwiedzając stare miasto.
My wybraliśmy się do najbardziej znanej niebieskiej łaźni. Jako, że była to łaźnia prywatna, cena za godzinny pobyt wyniosła ok 30 lari za osobę (250 za całą grupę). Można również zdecydować się na łaźnie publiczne za dużo niższą kwotę, jednak na miejsce wchodzi się nago i łaźnie podzielone są wg. płci. Po przemyśleniu sprawy zdecydowaliśmy jednak na kąpiel w naszym własnym, tripowym gronie. Po drodze nabyliśmy jeszcze alkohol, który można spokojnie przynieść ze sobą, by napić się zużywając relaksu się w siarkowej wodzie termalnej.
Same łaźnie były przepiękne - kopuły, misternie zdobione kafelkami ściany i klimatyczne oświetlenie sprawiły, że poczuliśmy się jak bohaterowie tureckiej telenoweli. Do dyspozycji mieliśmy dwa baseny, leżaki, prysznic oraz saunę. Zaczęliśmy odpoczywać iście po królewsku.
Woda okazała się gorąca, ale przyjemna. Nie sposób było jednak wytrzymać w niej godzinę, także cieszyliśmy się, że była też możliwość schłodzenia się w "zimnej siarce" tj w mniejszym baseniku z zimną wodą, która okazała się być idealna temperaturowo, zwłaszcza dla Piotrasa. Dziewczyny oraz Grzegorz zamówili także masaż z peelingiem za 20 lari, który okazał się bardzo ciekawym doświadczeniem. Pani, która masowała dziewczyny była bardzo dużą gruzińską kobietą, co wpływało zapewne się na siłę, z jaką przykładała się do masażu. Peeling pozwolił nam dodatkowo oczyścić nasze ciała po prawie 2-tygodniowym tripie . Po wyjściu z łaźni, na lekko miękkich nogach, wszyscy zadowoleni i zrelaksowani udaliśmy się do hostelu, aby przygotować się do wieczornego zwiedzania miasta.
Ogólnie z całego serca polecamy tbiliskie łaźnie, z wymienionych już powodów: piękne wnętrza, relaksująca woda, masaż z peelingiem, dużo prywatności. Możliwość przyniesienia alkoholu oraz wzięcia porządnego prysznica to dodatkowe, typowo-tripowe plusy.
Tbilisi, ahhh Tbilisi
Odświeżeni,
wypoczęci i pełni energii ruszyliśmy na nocne zwiedzanie gruzińskiej stolicy.
Prowadziła nas Kinia, która z zaangażowaniem opowiadała o tutejszych zabytkach. Celem
nadrzędnym tego wieczoru była ostatnia tripowa kolacja z przytupem,
szczególnie, że świętować mieliśmy urodziny Radasa. Wyzwanie okazało się dość
trudne bowiem wybór restauracji był niemożliwy. Koniec końców
trafiliśmy do znanej nam z pierwszego dnia tripa restauracji, gdzie przy dźwiękach
dwuosobowej kapeli zjedliśmy pyszne jedzonko.
Jako, że Radas
robi się coraz starszy zaśpiewaliśmy mu głośno "sto lat" i wypiliśmy
toast za jego zdrowie. Po sytej kolacji udaliśmy się na dalsze zwiedzanie,
przerwane odpoczynkiem przy kieliszku wina na bardzo klimatycznym deptaku, pełnym
knajpek, gdzie w co drugim lokalu słychać było muzykę na żywo. Niesamowite wrażenie
zrobił na nas widok oświetlonego miasta z jednego ze wzgórz, na które można
wjechać kolejką gondolową za 5 lari w obie strony. I tu nie obyło się bez
"dramatu", bowiem gondola mniej więcej w połowie swojej trasy zawisła
w bezruchu.
Na szczęście dotarliśmy na szczyt
bezpiecznie. Przespacerowaliśmy się pod pomnik mateczki Gruzji, jeden z
najlepiej widocznych w całym mieście pomników, przedstawiających kobietę, która
w jednej z rąk trzyma wino dla przyjaciół, a w drugiej miecz dla wrogów.
Na początku
planowaliśmy bardziej poszaleć ostatniego wieczoru zaliczając jakąś grubą
wiksę, ale koniec końców zmęczeni całą podróżą postanowiliśmy wrócić do hostelu
i przyłożyć głowy do poduszki. Po drodze przeszliśmy jeszcze przez słynny most
zwany przez mieszkańców podpaską.
Docierając do hostelu zasnęliśmy, niechętnie oczekując kolejnego dnia, który
miał zakończyć naszą niesamowitą przygodę. Jak się później okazało ta noc nie
należała do najspokojniejszych...