piątek, 20 września 2019

Dzień 3 - Michałowy przewodnik po Belgradzie

Budzimy się, co dosyć nietypowe dla naszych wyjazdów, w wygodnych łóżkach. Poranek mija nam dosyć szybko i dosyć typowo jak na pobyt w hostelu. W wspólnej kuchni poznajemy, jak zwykle w takich miejscach, ludzi z ciekawym życiorysem jak pan Turek uciekający przed rodzimym wymiarem sprawiedliwości do Niemiec, albo jak pan Algierczyk, który próbuje usilnie przekonać Gosię, aby zabandażowała jej stopę. Po szybkim porannym śniadaniu opuszczamy hostel i naszych gospodarzy, którzy dopiero co wracają do życia po nocy spędzonej przed Play Station. Hostel FRIENDS wypada jednak ostatecznie ocenić pozytywnie - wygodnie, tanio, blisko centrum, jak na tą cenę to nawet średnio czysto.


Ruszamy na niedługi spacer po mieście. Belgrad robi pozytywne wrażenie, wbrew temu co mówi się w obiegowej opinii. Podczas naszej trasy mogliśmy dokładniej poznać śródmiejską tkankę miasta, w tym okolice serbskiego parlamentu, cerkwi św. Marka i parku Taszmajdan.


Stolica Serbii wydaje się nam dosyć podobna do Warszawy - w skrócie jest jak ciasto z rodzynkami - w morzu betonowych, postjugosławiańskich budynków można znaleść piekniejsze, słodsze kąski. Jeszcze trochę włóczymy się po ulicach aż dochodzimy do miejsca, gdzie widoczne są ruiny budynków byłych ministerstw, pozostawione po bombardowaniu miasta w 1999 roku przez wojska  NATO. Troche przerażające, ale za razem dające do myslenia. Wojna w Jugosławii wciąż wydaje się dosyć świerzą raną dla wszystkich narodów tego byłego państwa, jednak w stolicy Serbii czuć też z pewnością nowoczesnego ducha.








Po chwili błądzenia w gąszczu wysoko zabudowanych ulic trafiamy na praking. Szybka reorganizacja i ruszamy dalej. Przed nami miejska plaża - Ada Ciganlija. Jest to sztuczne jezioro, które powstało pomiędzy brzegiem Sawy i wyspą Ada Cignalija. Rozkładamy się średnio wygodnie na kmienisej plaży. Jest całkiem dużo ludzi, którzy korzystają ze słonecznej pogody, która wbrew naszym obawom, nie opuszcza nas od początku wyprawy.



Dalej przed nami już tylko droga. Przmieszczamy się na samo południe kraju, gdzie chcemy przenocować nad jeziorem Vlasinsko. Do pewnego momentu idzie całkiem gładko, aż do chwili, gdzie okazuje się, że jezioro położone jest na wysokości 1200 m n.p.m. Pokonujemu kręte serpetyny, które ciągną się długo w obawach, że spadniemy w przpaść, albo spotkamy jakiegoś niedźwiedzia. Koniec końców, jak to zawsze na naszym tripie, wszyskto kończy sę happy endem. Docieramy nad brzeg jeziora, znajdujemu kawałek w miarę płaskiego gruntu i biwakujemy długo obserwując piekny wschód księżyca.


Dzień 2 - Serbia oczami Darka

Wstaliśmy rano obudzeni donośnymi dźwiękami Hemana i leniwie zaczęliśmy wychodzić z namiotów. Naszykowaliśmy śniadanie i sprzątnęliśmy obozowisko. Swoją drogą dziwnie się myje zęby gazowaną wodą mineralną, a Lenka zabawnie wyglądała z gazowanymi włosami.





Dzięki stronie internetowej węgierskiej policji sprawdziliśmy czas oczekiwania na przejściach granicznych i wybraliśmy najmniejsze zło kolejkowe. Kierowca dnia dzisiejszego, jako zawodowy kierowca znanej firmy kurierskiej, też nas nie oszczędzał, ale dzięki temu nie spaliśmy tyle co zazwyczaj. Po drodze znaleźliśmy kosz na nasze odpady i je zutylizowaliśmy, bo przecież śmieci nie porzucimy w krzakach.

Przejechaliśmy malownicze Węgry i dojechaliśmy do granicy z Serbią. Pan strażnik uroczo przekręcił imiona wszystkich podróżników, więc beztrosko czekaliśmy na zwrot paszportów. Sielankę przerwał powrót strażnika, który z zaniepokojoną miną powiedział, że nie może nas puścić, bo Lenka jest poszukiwana przez Interpol. Minęło pięć długich sekund, zanim przyznał się do żartu i puścił Lence oko na pożegnanie.

Wjechaliśmy do Serbii. Domki są jeszcze mniejsze i jeszcze niżej osadzone niż na Węgrzech. Ku naszemu zdziwieniu spostrzegliśmy, że niema tutaj uprawy ani hodowli betonu.

Jako pierwszą atrakcję zwiedzamy Subotic, ładne miasteczko, takie trochę zabytkowe, trochę socrealistyczne na pierwszy rzut oka. Na mieście znaleźliśmy secesyjną starówkę, dużo drzw, leniwy klimat i spokój. Odwiedziliśmy też piekarnię, w której kupiliśmy burki - takie "placki mordercy" z mięsem, a czasem i z serem. Zrobiliśmy jeszcze kilka minut spaceru po zabytkowie i małe zakupy, bo wieczorem skończyły się nam napoje.




Łup dup łup dup, tak to serbska autostrada, na szczęście pobór opłat jest odcinkami i na bramkach, bo bym chyba nie zapłacił. Przecież to się można piwem zadławić na takiej drodze!

Po drodze zwiedzamy Petrovaradi, wielką twierdzę i miasteczko warowne. Pierdyliard cegieł zużytych w budowie tej konstrukcj rzuca się bardzo w oczy. Jest ślicznie, choć raczej przed remontem i do remontu.

Pogoda też nas rozpieszcza. Słońca jest tak dużo, że jak znaleźliśmy "ukryte" schody na dół, to niektórzy potrzebowali latarki, by się nie potknąć. I o dziwo takową mieli, chociaż jak się później okazało, wystarczyło zdjąć okulary przeciwsłoneczne (brawo Tomasz).



Jedziemy do Belgradu. Po drodze zatrzymujemy się na zakupy, u przydrożnego pana kupujemy po buteleczce rakiji i dalej łubu dubu autostradą. Czas umilamy grając w "p". Zasady może kiedyś Piotras objaśni.

W Beogradzie szukamy hostelu, gdzie czeka na nas Gosio. Jest ciężko, miasto jest gęste jak Kazimierz w Krakowie, a my jesteśmy przygotowani jak ślepy do zawodów strzeleckich. Po wielu przygodach drogowych (na szczęście bez wypadku) docieramy do hostelu. Tam mamy jeszcze trochę problemów z umieszczeniem w pokojach, bo właściciel nie mówił po angielsku, a na dodatek nie możemy się dodzwonić do Gosi. Po szczęśliwym zameldowaniu zauważamy, że na jednym z łóżek pochrapuje jakaś znajoma blondynka...


Nareszcie relaks. Piotras gra z Pati w "piłkarzyki" na ps4, potem idziemy oglądać zachód słońca nad twierdzą. Twierdza też jest duża, gdzieniegdzie jakiś posąg, czasem armata.

Po twierdzy wracamy się ogarnąć do hostelu i zaraz ruszamy na kolację na mieście. Spacer był udany więc podnoszę poprzeczkę dla kolacji, bo przecież nie może być gorsza od spaceru.

Tradycyjne potrawy serbskie są bardzo smaczne pod warunkiem że lubisz cebulę, dlatego mi smakowały. Choć ostrzegam, są również tłuste. Małe uliczki w bardzo malowniczej dzielnicy artystycznej też nam się podobają. Ceny kolacji w takim miejscu są porównywalne do tych z Warszawy, ale centrum stolicy to centrum stolicy.











Po kolacji wracamy do hostelu i kładziemy się spać... z lekko szurniętą starszą panią w pokoju.

Koniec rozmowy na czacie
Wpisz wiadomość...

czwartek, 19 września 2019

Dzień 1 - Pamiętniki Piotrasa - Reaktywacja

1. Pierwsza pobudka

Pobudka 4:00. Pakowanie. Można to było zrobić dnia wcześniejszego - ale po co? Ustaliliśmy czas i miejsce spotkania - Godzina 6:00, Kraków, Wielicka 73. Do spotkania doszło 6:15 ale niewyspanie zostało wyparte przez endorfiny, które wpadły znienacka (nienacek(hehe)).

2. Pierwsze pakowanie

W sumie nie ma nic ciekawgo do opisania w tym podpunkcie, najzwyczajniej się spakowaliśmy.

3. Jadą jadą świry

Zaczęliśmy jechać (Captain Obvious). W postach pasuje pisać rzeczy ciekawe więc przejdę od razu do rzeczy - alkohol został otworzony o 7:53, a liczba niepijących (poza kierowcą) była niewielka. Atmosfera w busie zrobiła się luźna jak atmosfera w szatni reprezantacji Polski po dołączeniu do zgrupowanie Sławomira Peszki. Kilometry szybko mijały w rokendrolowych rytmach puszczanych przez mojego nawigatora Michasia(Jack White ołłłłł jeeeee Bejbeeee).


4. Parę słów o nowym Skurwello

Jako że nie opisujemy piątku to dla jasności muszę powiedzieć, że autko wypożyczyliśmy klasowe. Rocznik 2018, silnik niby mały (1.6), ale dwie turbospręzarki szarpią autko do przodu jak Grażynka i Krystyna które szarpią się o karpia w Lidlu. Ukłony dla Pana Malisza za udostępnienie w dobrej cenie, i pomoc w ogarnięciu potrzebnych papierów (wcale nie reklama).

5. Trasa leci

Leci leci...

6. Esztergon

Dojechaliśmy do miasta o pięknej nazwie Esztergon. Miasto znane z tego że Pierwszy Król Węgier prawdopodobnie się tu urodził. Ogólnie dużo jakichś królów się tam przewijało i ktoś z wiedzą historyczną i wyższym IQ mógłby napisać coś ciekawego, ale jako że to pamiętniki Piotrasa - to nic inteligentnego nie będzie xD. Kościoły wielkie i piękne, pomniki jeszcze większe i jeszcze piększe, a zabytki to już w ogóle największe i najpiększe. Tylko trochę kupą tam śmierdziało i nie wiedzieliśmy czemu.




7. Ekskluzywna restauracja Granarium Etterem

Restauracja Granarium Etterem może i nie była ekskluzywna, ale za to była względnie tania. Zjedliśmy bardzo dobre rzeczy, było mięso, były ziemniaki, były ogórki a śmiechom nie było końca. Było pysznie.

8. Koks z Camaro

Była jesszcze jedna ciekawa sytuacja, więc opisze ją. Jak se jedliśmy to pod naszą knajpą zatrzymało się błyszczące zielone Camaro. Koks i jego piękność weszli do restauracji i zajęli miejsce sąsiadujące z naszym stolikiem. Trzeba dodać, że piękność koksa miała taką muskulature, że jakby chciała, to by mnie złamała na pół albo coś w tym stylu. Komentarzom nie było końca, zwałszcza że gość był dzikiem większym niż Michał Maciak :O.

9. Jazda jazda jazda jazda

Ruszyliśmy dalej i uderzyliśmy na autostradę. Wszyscy poszli w kimę i mi trochę też się chciało, ale na szczęście chęci to nie czyny.


10. Czy Wam też to zrobili?

Obozowanie szybko przerodziło się w delikatną libację alkoholową. Rano największe żule miały na alkomacie max 0,3 więc nie matrwcie się rodzice, jesteśmy grzeczni. Jak to starzy ludzie, zaczęliśmy wspominać młodość i szybko zeszliśmy na dziwne tematy. Ku zdzwieniu części tripowiczy, okazało się że nasza spora część miała za dzieciaka robione badanie, w którym pani pięlęgniarka wpycha jakieś szkiełko w wiadome miejsce. Pytanie do czytelników: Czy ktoś to miał? Czy to normalne? Czy istnieje życie pozaziemskie? Kim jesteśmy? Dokąd zmierzamy?

11. La Chucacabra

Przy flaszeczce szybko przeszliśmy do strasznych historii i natychmiast przypomnieliśmy sobie o legendarnej La Chucacabrze. Potwór straszny i paskudny. Poszliśmy spać w strachu, a La Chucacbra odwiedziła nas tej nocy w snach.

12. Śledź

Na koniec dnia wszyscy podzieliliśmy się śledziem, był pyszny i wonny...
Ciąg dalszy nastąpi.