piątek, 12 października 2018

Dzień 14 - Baku calling

Wstawać! Następna stacja Baku!

Pani ciocia-konduktor wyrwała nas ze snu, wchodząc do poszczególnych przedziałów i nalegając, żebyśmy zwlekli się z łóżek, poskładali grzecznie pościel i zanieśli jej poszewki (podróżując pociągiem z Tbilisi do Baku nie musicie brać śpiworów - wszystko zapewnia przewoźnik). Za oknem pociągu świeciło piękne, pustynne słońce ukazujące krajobraz diametralnie różny od tego, w którym znajdowaliśmy się przez ostatnie kilkanaście dni. Ciężko było dostrzec jakiekolwiek drzewa - częściej widzieliśmy szyby naftowe z buchającymi płomieniami ognia. Poranek, któremu towarzyszyła azerska, mocna herbata z cukiereczkiem (kupiona u pani konduktorki za 1 dolara), był ostatnim etapem w podróży do Baku. Wkrótce wysiedliśmy na stołecznym Dworcu Pasażerskim.


Centrum Baku - trochę jak u Szejków

Stolica Azerbejdżanu robi całkiem dobre pierwsze wrażenie. Dworzec znajduje się w o niebo lepszym stanie niż ten w Tbilisi, a nawet więcej - jest w zdecydowanie lepszej kondycji niż nasz Centralny. Pierwszą godzinę spędzamy na hali dworca, czekając aż otworzą kantor. Co ciekawe, w Baku kantory znajdujące się w miejscach, które w Polsce podejrzewalibyśmy o kiepski kurs, mają bardzo dobrą cenę sprzedaży dolara w stosunku do miejscowej waluty. W stolicy Azerbejdżanu dolary można bez większych strat wymienić prawie wszędzie. Warto zabrać ze sobą amerykańską walutę, której kurs jest znaczenie korzystniejszy niż euro. I co najważniejsze - w Baku raczej nie ma szans wymienić Lari na Manaty, mimo bliskiego sąsiedztwa tych krajów.

Na miasto ruszamy pieszo. Naszym pierwszym celem jest oczywiście śniadanie, w knajpie położonej gdzieś na drodze do starówki. Co prawda do starej części miasta można dojechać metrem (dwa przystanki, trzeba wysiąść na stacji Iceri Seher), ale my chcieliśmy trochę pooddychać śródmiejskim powietrzem. Trzeba przyznać, że centrum Baku jest zadbane i wydaje się być dobrze doinwestowane - zapewne za przyczyną petrodolarów zbijanych przez rząd na handlu ropą i gazem. Wkrótce znaleźliśmy się na głównym miejskim deptaku - ulicy Nizami. Tam zatrzymaliśmy się na śniadanie, podobno typowo tureckie, i azerską herbatę.



Kolega z kebaba i mordercze ogórki

Tylko Piotras zbuntował się i poszedł na kebab za 3 manaty. Tam znalazł kolejnego przyjaciela (i tym razem nie było to żadne bezdomne zwierzę) - sprzedawca kebaba okazał się być kibicem Realu. Piotras pogadał o Azerbejdżanie i Lewandowskim, ale na szczęście dołączył do nas na czas, żeby być świadkiem jak morderczy ogórek zaatakował Grzegorza, kalecząc mu usta. Cudem uniknęliśmy wizyty w szpitalu, chociaż było blisko szwów i zastrzyków przeciwko tężcowi. Tak bliskie starcie ze śmiercią odmieniło nas całkowicie – od teraz postanowiliśmy żyć pełnią życia (i pić jeszcze więcej).



Trochę Orientu

Ruszając dalej zdaliśmy sobie sprawę, że robi się co raz goręcej. Zapowiadało się na upalny dzień. Na szczęście miasto jest znane z silnych wiatrów, które dawały nam trochę ulgi. Idąc dalej ulicą Nizami doszliśmy do Placu Fontann, uważanego za ścisłe centrum miasta. Zwiedzając kolejne kwartały stolicy z przewodnikiem dowiedzieliśmy się, że duży wkład w jego rozwój mieli polscy architekci. W tym miejscu trzeba też wspomnieć o Witoldzie Zglenieckim, który w ogromnej mierze przyczynił się do rozpoczęcia wydobycia ropy i gazu w okolicach Zatoki Bakijskiej, czyniąc Baku naftowym eldorado.



W bliskiej okolicy Placu Fontann znajduje się Podwójna Brama - wejście do Iceri Seher, czyli Miasta Wewnętrznego, pełniącego rolę starówki. Jest ono otoczone z trzech stron murami, które robią potężne wrażenie. Włócząc się krętymi uliczkami podziwialiśmy zabytkowe meczety z grubymi jak kubańskie cygaro minaretami. Całą sesję zdjęć zrobiliśmy pod najsłynniejszym bakijskim zabytkiem - Basztą Dziewiczą. Na szczycie zabytkowego centrum znajduje się Pałac Szachów Szyrwanu, czyli azerski odpowiednik Zamku Królewskiego w Warszawie. W pewnym momencie zrobiło się tak gorąco, że musieliśmy przerwać zwiedzanie, żeby jak najszybciej schłodzić komórki naszego ciała za pomocą piwa.






Horror pieszych

W desperacji towarzyszącej poszukiwaniu złotego trunku włóczyliśmy się po mieście pół godziny, aż w końcu dotarliśmy nad morską promenadę. Baku zdecydowanie nie należy do miast przyjaznych pieszym. Na kilku-pasmowych jezdniach praktycznie całkowicie brak jest pasów. Co więcej przy drodze stoją często policjanci, przy których raczej głupio cisnąć 10 osobową grupą na drugą stronę ulicy. Mały bar znaleźliśmy niedaleko Muzeum Dywanów (w kształcie dywanu), które jest jednym z reprezentantów ciekawej, współczesnej architektury Baku. 






Następnie ruszyliśmy w kierunku kolejki Funicular, za pomocą której można wjechać na wzgórze z trzema wieżami, podobno przypominającymi płomienie (niektórym z nas kojarzyły się raczej z pingwinami). Ze wzniesienia rozpościera się piękny widok na całą Zatokę Bakijską, który z pewnością wart jest 1 Manata wydanego na wjazd do góry. Obok wyjścia z kolejki znajduje się monumentalny cmentarz poległych za ojczyznę, który w tym samym czasie co my postanowili odwiedzić azerscy politycy. Wymijani przez limuzyny rządowe stwierdziliśmy, że najlepiej byłoby szybko się zwijać.






Po drodze Piotras, mając już jednego kolegę z kebaba, postanowił znaleźć sobie drugiego w salonie Lamborghini. Pracownik polerujący jedną z bestii najpierw przestraszył się dziwnego typa w ręczniku, ale 5 minut później sam ustawiał go do zdjęcia.


Skręciliśmy w boczną drogę, żeby zobaczyć jak wyglądają biedniejsze dzielnice Baku. Tak jak się spodziewaliśmy, mocno kontrastują z bogatym centrum, rządowymi super-autami, szklanymi pingwinami i innymi cudami budownictwa XXI wieku.

Wreszcie jedzenie - obiad o zachodzie słońca

Zmęczeni zeszliśmy ze wzgórza i dotarliśmy w okolice parku Sabir Bagi, gdzie po przekroczeniu murów Iceri Seher trafiliśmy na ulicę z mnóstwem restauracji i natrętnych naganiaczy. Byli bardzo przekonujący, więc weszliśmy do jednej z knajpek, żądając miejsca na ostatnim piętrze. Co tu dużo mówić - piękny widok, przepyszne jedzenie, dobre ceny. Kolacja stanowiła świetne podsumowanie udanego pobytu w Baku. 



Wraz z zachodem słońca ruszyliśmy w dalszą wędrówkę ku morskiej promenadzie. Ostatnie chwile w tym mieście spędziliśmy na wybetonowanym brzegu zatoki, czilując i patrząc na iluminacje na Baku Flame Towers, które pokryte są tysiącami diod LED. Żeby wydać ostatnie Manaty, które nie przydadzą się nam do niczego więcej w życiu, kupiliśmy lokalne specjały i jedzenie na drogę (np. grzanki o smaku ogórków z dedykacją dla Grześka). Do pociągu na szczęście wsiedliśmy o czasie i ruszyliśmy z powrotem do Tbilisi.







Kuszetka - nasz nowy dom

Kontrola graniczna miała czekać nas dopiero rano, więc mogliśmy w spokoju odpocząć w naszym przedziale. Imprezka nie trwała jednak długo – wczorajsze niewyspanie i spędzenie całego dnia na nogach w słońcu dało o sobie znać. Mając lekkie deja vu usnęliśmy, znów bujani monotonnym stukotem pociągu o szyny, by obudzić się w innym świecie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz