Dzień dobry tu deszcz
Budzimy się rano, ale deszcz obijający się o nasze tropiki mówi nam, że nie ma po co wychodzić na zewnątrz. Drzemiemy jeszcze chwilę, ale wiele się nie zmienia. Niektórzy w końcu wyczołgują się z namiotu i odkrywają, że w sumie to nie pada, a kropi na nas z drzew.
Powoli wypełzamy z naszych domów. Co jakiś czas słyszymy odległe wybuchy - okazuje się, że nadchodzi burza. Zwiększająca się częstotliwość odgłosów grzmotów skutecznie zwiększa szybkość naszego składania namiotów.
Nadchodząca burza
Składamy się na czas przed burzą, która koniec końców przechodzi obok i pakujemy się do samochodów. Dziś czeka nas długa droga do Mestii.
Pijemy trochę podróżo-umilaczy i tłuczemy się po górskich drogach. W międzyczasie mijamy wiele przydrożnych kapliczek-grobów. Jak czytamy w przewodnikach, Gruzini zostawiają przy nich alkohol, aby móc się napić ze zmarłym. Zatrzymujemy się przy jednej z nich, ale ku naszemu rozczarowaniu znajdujemy tylko przepoję - pobladłą fantę. Przegania nas kropiący deszcz i uciekający czas i pijemy toast w samochodzie.
Kolejny obiad w restauracji
Tak naprawdę to pierwszy trip, na którym nie ma sensu tracenie czasu na gotowanie obiado-paszy dla wszystkich. W Gruzji jest tak tanio, że możemy sobie pozwolić na codzienne stołowanie się w barach czy restauracjach. Tak też robimy dzisiaj. Zatrzymujemy się w przydrożnym barze, który częściowo wkomponowany jest w skały. Dosłownie. Jedna ściana w kuchni to obmurowany głaz.
Najedzeni jedziemy dalej. W końcu dopada nas burza, która straszyła nas rano i zaczyna padać.
Mestia
Gdy docieramy do Mestii stwierdzamy, że ograniczymy zwiedzanie miasteczka do wyjścia na wieżę, a potem zjedzenia kolacji. Wieże, z których słynęła Mestia liczyły nawet po 5 kondygnacji. Służyły tym, którzy próbowali uciec przed tradycją krwawej zemsty, która była praktykowana przez rody i społeczności zamieszkujące ten region około X wieku. Ich walory obronne mogły być wykorzystywane również podczas najazdów Mongołów.
Wieża
Zdecydowaliśmy się wyjść na jedną z nich. U najwolniejszego sprzedawcy świata zapłaciliśmy po 3 lari za wejście i nie było już odwrotu. Każde piętro wieży połączone było lichą, chyboczącą się drabiną, która skrzypiała na każdym szczeblu.
Po pięciu piętrach akrobacji udało się wyjść na dach. W międzyczasie deszcz nie przestał padać, toteż na dachu spędziliśmy tylko kilka minut. Co więcej, dach nie budził naszego zaufania i staraliśmy się równo rozkładać nasz ciężar. Wydaje nam się, że gdybyśmy stanęli wszyscy w jednym miejscu, moglibyśmy udać się na dół na skróty.
Po pięciu piętrach akrobacji udało się wyjść na dach. W międzyczasie deszcz nie przestał padać, toteż na dachu spędziliśmy tylko kilka minut. Co więcej, dach nie budził naszego zaufania i staraliśmy się równo rozkładać nasz ciężar. Wydaje nam się, że gdybyśmy stanęli wszyscy w jednym miejscu, moglibyśmy udać się na dół na skróty.
Po zejściu z wieży rozpadało się na dobre. Z zadaszenia wypatrzyliśmy najbliższą restaurację i pobiegliśmy do niej, jak najszybciej mogliśmy, tak aby nie przemoknąć całkowicie.
Zamówiliśmy jedzenie, a Marlen znów dostała jakiś bulion. Gdy zjedliśmy, a na zewnątrz dalej szalała ulewa. Piotrek i Grzesiek pojechali na poszukiwanie hostelu, bo w takich warunkach spanie pod namiotami całkowicie odpadało. W międzyczasie poprosiliśmy o rachunek. Jak zwykle rozszyfrowywanie paragonu (aby wyliczyć, kto ile ma zapłacić) zajęło nam chwilę. Po podliczeniu zebranych pieniędzy wyszło nam, że mamy ich więcej niż trzeba zapłacić - okazało się, że pani kelnerka nie umie liczyć i 8 razy 3 równa się 8. Gdy w końcu się rozliczyliśmy i namierzyliśmy hostel, Radas zabrał resztę drugim samochodem i wszyscy pojechaliśmy na naszą nową kwaterę.
Tiara przydziału
W hostelu, z bliżej nieokreślonego powodu postanowiliśmy podzielić się na domy, zaczerpnięte z jednej ze szkół magii i czarodziejstwa. Szybko przygotowaliśmy tymczasową tiarę przydziału i każdy wylosował swój dom. Następnie planowaliśmy przydzielać tym domom punkty, za osiągnięcia i wpadki osób do nich przynależących. Z uwagi na wcześniejsze zwycięstwo w piciu w rozkroku, najwięcej punktów miał póki co Hufflepuff. Drugi był Slytherin, a ostatni Ravenklopp.
Palce
Podzieleni na domy postanowiliśmy zagrać w alko-grę o wiele mówiącej nazwie 'palce'. Polega to na oszacowaniu, ile palców zostanie na kieliszku/szklance z alkoholem i wypowiedzeniu liczby. W momencie, gdy liczba jest wypowiedziana, uczestnicy zabierają lub pozostawiają palec na szklance. Jeżeli osoba mówiąca liczbę ma szczęście i na szklance zostaje tyle palców, ile oszacowała, osoba ta odpada i nie bierze udziału w dalszej grze. Ostatnia osoba przegrywa i musi wypić zawartość kubeczka, w tym przypadku czowino - połączenie wina i czaczy. Osoba przegrywająca zgodnie z zasadą dostaje minus 10 punktów dla swojego domu.
Do spania
Gdy nasze palce miały już dość, rozeszliśmy się pomiędzy dwa pokoje, które wynajęliśmy i poszliśmy spać z nadzieją, że jutro nie będzie padać.