poniedziałek, 10 września 2018

Dzień 7 - Awaria musi być!

Kroniki Piotrasa

Cześć Czytelnicy!
Mam nadzieję, że tęskniliście. Ja tęskniłem.

Wschód bez cudów

Jak zwykle wstałem chwilę przed wschodem słońca, żeby trochę się ogarnąć i popatrzeć sobie na obóz po ciemku. Dnia poprzedniego parę osób stwierdziło, że chciałoby oglądnąć wschód razem ze mną, więc około godziny 6:13 obudziłem namiot Radasa. Niestety nie domyśliłem się, że jak jest dużo chmur to wschód jest słaby. Wschód był słaby. Królowa Kinia i Parobek Radas poszli jeszcze na chwilę spać a ja poszedłem na pobliskie górki w poszukiwaniu zwierząt, widoków i miejsca na sikanie. Ze zwierząt znalazłem tylko biedronkę. Zawsze coś.



Ruszyliśmy w trasę. Zrobiliśmy sobie tylko przystanek na zwiedzanie lokalnego cmentarza, gdzie spotkaliśmy żółwia (pewnie tęskniącego za niedawno zmarłym właścicielem).



Monastyr z Krówkiem

Kolejnym przystankiem miała być katedra Sioni w Bolnisi. Czym się wyróżniała? Dla mnie wyróżniał się tym, że koło niego w starej chatce mieszkało parę mniszek, które ubrane były całkowicie na czarno. Uprawiały warzywa, pielęgnowały ogródek i opiekowały się jednym krówkiem. Ciekawe jak cztery baby dogadują się mieszkając pod jednym dachem. Nawet nie chce sobie tego wyobrażać.


Trip to nie Trip bez awarii

Zmierzaliśmy w stronę Bolnisi i w końcu dopadł nas problem. Dzielny Radas kierujący dzielnego Stolca nagle spostrzegł, że auto zupełnie traci moc po przekroczeniu 2000 obrotów (towarzyszyło mu wesołe stukanie dobiegające ze skrzyni biegów (jak Czytelnik się domyśla, byliśmy zachwyceni)). Szybko zjechaliśmy na stację i natychmiast zadzwoniliśmy do Martyny, która wynajęła nam autko, a ona przekierowała nas do Dawida, który miał nam pomóc (Gruzin, ale po angielsku bardzo ogarnia). Po krótkiej rozmowie telefonicznej Dawid stwierdził, że przyjedzie jak najszybciej z autem, które będziemy mogli wziąć w razie gdyby nie udało się naprawić Stolca (byłem przeciwny tej nazwie, ale Michał się uparł że tak ma być).

Shitty Petrol

Dawid przyjechał razem ze starszym Gruzinem bez imienia (roboczo będe nazywał go Tadeuszem). Zostawili nam rezerwowe autko a sami po krótkiej rozmowie udali się na przejażdżkę. Najpierw oczywiście spytali czy nie zalaliśmy dieslem, ale aż takimi kasztanami nie jesteśmy. Po krótkiej próbie Dawid i Tadeusz zgodzili się, że problem jest prawdziwy. Dawid zaproponował, że pojedzie do mechanika i spróbuje ogarnąć temat w godzinę. Emocje sięgały zenitu bo nie wiedzieliśmy czy nasz mały dzielny skośnooki dżip przeżyje.
Czy dżip przeżyje?
Czy nie przeżyje?
Czy będziemy musieli wracać piechotą?
Emocje jak na grzybach...





Przeżył.
Okazało się, że ta wersja samochodu bardzo nie lubi słabej benzyny, a że w Gruzji benzyna zwykła ma 92 oktany a premium 95 oktanów to w ogóle szał. Wcześniej tankowaliśmy regular, mimo że tankowacze patrzyli na nas jak na szaleńców (myślałem, że to przez to, że dziwnie wyglądamy). Po zalaniu baku lepszą benzyną nasz odważny młody Samuraj zaczął odzyskiwać wigor.
Dawid i Tadeusz przywieźli go do nas, szybko sprawdziłem czy hula (hulał, że hoho). Na koniec zbiliśmy piątki z chłopakami (spisali się na medal), po czym ruszyliśmy w swoje strony.

Kupna plaża i szybka imprezka

Nie wyrobiliśmy się z planem dnia, więc po drodze trzeba było się przespać (noc jak zwykle podstępnie się zbliżała). Jechaliśmy średnimi drogami robiąc co chwila slalom między krowami. Mimo, że pogoda nie była najlepsza to zdecydowaliśmy się rozbić koło jeziora. Czemu plaża była kupna? Bo było na niej dużo krowich placków. Prawie każdy wszedł w krowi placek, więc śmiechom nie było końca.

Po rozłożeniu naszego cygańskiego obozowiska zebraliśmy się w namiocie na szybkie znieczulenie, a następnie poszliśmy spać. Wyjątkiem było to, że niektórzy woleli spać w Padżerkach, bo naprawdę pizgało.
Koniec.
Cześć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz