Namioty lekko skropione deszczem i przećwiczone wiatrem były już gotowe wydać na świat człowieków. Tamci jednak nie chcieli wyjść, mimo że teoretycznie był już dzień, namioty stały w cieniu więc jeszcze nie zaznały wschodu słońca, a co za tym idzie ciepła. Mieszkańcy namiotów wiedzieli o tym, większość z nich pozostawała niewzruszona wewnątrz. Z czasem niektórzy wyszli. Zastanawiali się czy nie przenieść namiotów za cień góry tak, aby zaczęły już schnąć, zamiast tego sami tam poszli złapać trochę ciepła.
Gdy słońce zaczęło oświetlać nasze obozowisko Radas i Kinga postanowili się wykąpać, a co za tym idzie umyć. Kilka osób widząc jak dobrze im idzie postanowiło podążyć ich krokami.
Mali pomocnicy
W międzyczasie przeszły dwa stada krów. Ostatnie z nich było gonione przez dzieci. Dzieciaki zainteresowane naszym obozem podchodziły bliżej i bliżej. Na początku baliśmy się akcji 'lari-lari' i pilnowaliśmy portfeli. Dzieciaki okazały się jednak bardzo przyjazne i pomocne. Pomagały nam składać namioty, przenosić walizki czy też zwijać karimaty. Radas chciał sprawić aby ich wizyta była dla nich nawet bardziej interesująca i wyciągnął drona, którego nazywali samolotem. Polataliśmy dronem po okolicy a dzieci pokazywały nam gdzie jest ich dom. Później dzieci dostały jeszcze chrupki, którymi dzieliły się po równo i kostkę rubika (tzn Radasa). Na koniec zrobiliśmy sobie z nimi kilka wspólnych zdjęć i machając dzieciakom odjechaliśmy w stronę Vardzii, a docelowo do Batumi.
Droga do Vardzi
Krowa szła sobie spokojnie drogą. Zastanawiała się, czy zrobić kupę na środku, czy może na trawie obok jezdni. Z drugiej strony trawa obok jezdni wyglądała bardzo smacznie, krowa nie świnia _ nie będzie jeść trawy z kupą. Postanowiła zrobić na drodze. Nagle dwa Pajero pojawiły się na zakręcie i jak tylko zbliżyły się do krowy zaczęły na nią i jej koleżanki trąbić i przeciskać się pomiędzy nimi. Pajero pojechały dalej a krowa musiała zrobić na trawie.
Po drodze do Vardzi na naszym horyzoncie pokazała się twierdza Khertvisi. Widok twierdzy, której pierwsze fortyfikacje zostały wybudowane pomiędzy szóstym a piątym wiekiem przed naszą erą zachęcił nas na tyle, że postanowilismy się zatrzymać i zwiedzić przybytek. Zrobiliśmy sobie kilka zdjęć w jednej z najstarszych fortyfikacji w południowej Gruzji w regionie Samcche-Dżawachetia.
Kilka kilometrów za twierdzą leżącą w wąskim kanionie przy zbiegu rzek Mtkwari i Parawani, dojechaliśmy do skalnego miasto-klasztoru Vardzii. Zaparkowaliśmy na darmowym parkingu i kupiliśmy bilety wejściowe (7 lari) i bilety na marszrutkę (1 lari), która oszczędziła nam jakieś 20 minut podejścia pod stromą górę w grzejącym słońcu.
Wysiedliśmy z marszrutki i zaczęliśmy zwiedzanie 300 komnat udostępnionych dla turystów. Wczęsniej było tam około 3000 komnat umieszczonych na 13 kondygnacjach, które mogły pomieścić od 20 do 60 tyś osób. Bez problemu pomieściły nas, spenetrowaliśmy wszystkie dziury (skalne) i tunele. Długim krętym korytarzem zeszliśmy na dół do parkingu gdzie w jednej z restauracji zjedliśmy obiad. Po dłuższej przerwie od Khinkali i zup znów daliśmy się nimi nafaszerować.
Twierdza Rabati w Achalcyche
Kierujemy się powoli do Batumi ale wcześniej chcemy zwiedzić twierdzę Rabati w Achalcyche. Po drodze dopada nas burza i stwierdzamy, że wystarczy nam widok przez okno samochodu. Spędzamy chwilę uzupełniając zapasy jedzenia, wody do mycia, paliwa i wina i jedziemy dalej. Obieramy trasę przez przełęcz Goderdzi, nawigacja pokazuje, że przejechanie 19km zajmie nam ponad 90 minut.
W mniej więcej takim czasie dojeżdżamy do przełęczy, nie pamiętając już co to asfalt. Jest zimno i pada, więc decydujemy się podpytać ludzi, czy gdzieś tu można przespać się pod dachem (choćby na ziemi). Rozmawiamy z pracownikiem małej knajpki (pierwszego budynku, w którym świeci się światło), który wskazuje nam barak gdzie możemy się przespać. Rozkładamy się w baraku, musimy spać karimata w karimatę aby się w ogóle tam zmieścić. Po tym jak ustaliliśmy kto gdzie śpi i wyciągnęliśmy wszystkie potrzebne rzeczy z samochodów udajemy się do zbitej z desek karczmy.
Gospodarze najpierw oferują nam ogrzanie się przy piecu a potem pokazują, które dania z karty są dziś dostępne. Wybór jest mały, ale mimo to robimy sobie ucztę i najadamy się do syta. Wypijamy kilka piwek, rozmawiając z Gruzinem mówiącym po angielsku, który jak się okazuje jest żołnierzem, studiował w Europie i na służbie zwiedził wiele państw a teraz stacjonuje w Gruzji.
Na ścianach knajpo-baraku oglądamy wystawę banknotów, listów i wpisów innych podróżników, którzy wcześniej odwiedzali to miejsce. Widzimy wpisy z Polski, jak i z całego świata. Decydujemy się jutro dodać i nasz własny podpis.
Po uczcie w barako-karczmie udajemy się do barako-baraku, w którym mamy spać na ziemi bez prądu. Gadamy jeszcze chwilę, zastanawiając się ile osób zginęło śpiąc w namiocie (na szczęście ten jak i następny nocleg zaplanowany jest na hostel/barak). Niektórzy zasypiają na podłodze (jeden koło drugiego), inni po dwie osoby na jednoosobowych łóżkach, czekając na następny pełen wertepów i przygód dzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz