Plany vs rzeczywistość
Tego ranka obudziliśmy się w hostelu w Batumi. Hostel kosztował 9 lari za osobę (ok. 13 zł) i miał śniadanie w cenie, przez co wszyscy byliśmy bardzo ciekawi, jak będzie wyglądało to śniadanie. Było średnie, czyli byliśmy pozytywnie zaskoczeni.
Miał to być dzień, w którym prawie nie będziemy jeździć, rano zwiedzimy ogród botaniczny, a od południa będziemy opalać się na plaży kilkanaście kilometrów na północ od Batumi.
Pochmurne niebo i prognoza opadów dosłownie i w przenośni ochłodziły nasze oczekiwania, ale mimo to podążaliśmy za planem z nadzieją na wypogodzenie.
Spakowaliśmy manatki i pojechaliśmy do ogrodów botanicznych. Nawigacja pokazywała 15 minut jazdy. Po kilkunastu minutach okazało się, że na drodze ekspresowej mamy skręcić w lewo, co oczywiście było niemożliwe i musieliśmy pojechać prosto. Chwilę później jechaliśmy drogą ekspresową, która nie była naniesiona na mapę a szacowany czas dojazdu, zamiast się zmniejszać, rósł.
Przez dłuższą chwilę nie mogliśmy zawrócić, ale w końcu udało się nam wjechać na drogę, która widnieje na mapach google i dojechać do celu zamykając się w jakiejś godzinie jazdy.
Ogrody botaniczne
Lekko mokrzy wypiliśmy drogą, ale za to niedobrą kawę i pojechaliśmy dalej na północ, gdzie chcieliśmy coś zjeść i zacząć szukać noclegu.
Ureka
Dojechaliśmy do turystycznej nadmorskiej miejscowości Ureka, gdzie pomiędzy sklepami sprzedającymi pamiątki i kółka do pływania znaleźliśmy pierwszą lepszą restaurację, w której postanowiliśmy przysiąść. Można by się spodziewać, że w nadmorskiej miejscowości będą sprzedawać głównie ryby, ale nie w Gruzji. Znów zamówiliśmy typowe gruzińskie jadło a na koniec każdy dopchał się Khinkali.
Najedzeni analizując mapy satelitarne, wytyczyliśmy potencjalną drogę, wzdłuż której będziemy szukać idealnego miejsca na plażowanie i nocleg.
Śmietnisko
Śmietnisko
Niestety to, co wyglądało bardzo dobrze z satelity, nie wyglądało tak dobrze z okien Bolca i Stolca. Najpierw jechaliśmy kilka kilometrów wzdłuż muru oddzielającego drogę od plaży, a gdy mur się skończył, dojechaliśmy do bardzo zaśmieconej plaży i jeszcze bardziej zaśmieconego ujścia rzeki. Nawet gdyby wszyscy mieli cęgi i zbierali śmieci, to zajęłoby nam z godzinę, aby uprzątnąć 20 metrów kwadratowych pod nasz obóz. Pojechaliśmy dalej z nadzieją, że zacznie się poprawiać.
Obiecująca plaża
Obiecująca plaża
Dojechaliśmy do bardziej kurortowej części nabrzeża (czytaj: prywatne kwatery) i zapytaliśmy właściciela jednego z domów czy nie będzie mu przeszkadzało, jak rozbijemy się przy plaży za jego domem. Zgodził się, dziwiąc, że chcemy się tam rozbijać. Miejsce było dobre, ale nie dostarczało nam zbyt wiele prywatności, przez co w tym samym momencie wysłaliśmy jednego zwiadowcę, aby sprawdził co jest dalej.
Raport od zwiadowcy był opóźniony, bo rozładowała mu się krótkofalówka, ale wrócił z dobrymi wieściami. Kilkaset metrów dalej było bardzo dobre miejsce bez domów, w miarę czyste odgrodzone małym laskiem od drogi. Co więcej - dalej był bar, do którego mogliśmy potem zawitać.
Raport od zwiadowcy był opóźniony, bo rozładowała mu się krótkofalówka, ale wrócił z dobrymi wieściami. Kilkaset metrów dalej było bardzo dobre miejsce bez domów, w miarę czyste odgrodzone małym laskiem od drogi. Co więcej - dalej był bar, do którego mogliśmy potem zawitać.
Zasłużone plażowanie
Jako że było już późno, a słońce chyliło się ku zachodowi, stwierdziliśmy, że najpierw plażujemy, a namioty rozbijemy potem.
Kamienista plaża wymasowała nasze plecy. Niektórzy postanowili się wykąpać. Były naprawdę duże fale, więc o ile wejście do morza było w miarę łatwe, to o tym, jak się z niego wychodziło, decydował sam Neptun. Niektórzy zostali wyturlani wraz z falą dobijająca do brzegu. Po kąpieli dalej czilowaliśmy na plaży, pijąc piwko, gadając i słuchając muzyki z podróżującego z nami głośnika.
Bar
Bar
Gdy nasze piwka zostały osuszone, rozbiliśmy namioty i poszliśmy dokończyć imprezę do pobliskiego baru. Grupa dziesięciu osób od razu ożywiła bar, zamówiliśmy kilka piwek i oczywiście Khinkali. Za pomocą naszego biednego wachlarza słów pogadaliśmy z właścicielem knajpki, który później postanowił nas uraczyć polską muzyką.
Gdy impreza dobiegła końca, poszliśmy spać do naszych namiotowych komnat, dziękując chmurom, że wytrzymały bez deszczu. Gdy zasnęliśmy, chmury nie mogły już trzymać dalej i zaczęło padać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz