piątek, 14 września 2018

Dzień 9 - Wyboje w drodze do Batumi

Poranek już całkiem blisko nieba

Większość z nas, jak zdaje się nakazywać tradycja, zostaje obudzona przez Piotrasa i jego niezawodnego Heman'a bijącego z głośnika. Posłusznie wypełzając z ciepłych śpiworów cieszymy się, że cały nasz dobytek jest suchy. Nocleg w starej wagono-szopie - na pierwszy rzut oka niezbyt atrakcyjny - okazał się w zasadzie zbawienny, ponieważ noc na przełęczy Goerdzi (2027 m.n.p.m.) upłynęła pod znakiem dżdżystego deszczu. Niektórzy tylko okazali się wrażliwi na grzybo-pleśń wrastającą tu i ówdzie w ściany naszego dobytku i przez klika kolejnych dni będą musieli zmagać się z katarem. Po otwarciu drzwi od naszej górskiej daczy wszystkich przywitało wesoło świecące słońce, zachęcając nas do podziwiania pięknych krajobrazów.





Na dłuższy zachwyt nad pięknem Adżarskiej krainy nie pozwoliły nam nasze żołądki. Z wielką przyjemnością poszliśmy do tawerny prowadzonej przez naszego gospodarza na umówione poprzedniego dnia śniadanie. Podczas ostatniej wieczornej wieczerzy zorientowaliśmy się, że jeżeli chcemy zjeść typowo adżarskie dania, to najlepiej zrobić to właśnie tutaj. Zamówiliśmy więc na spółkę Sinori (ser Nadughi zapiekany z ciastem w formie ruloników) oraz kilka piwek na dobry początek dnia. Po kilkudziesięcio miuntowej procedurze pakowania pożegnaliśmy się z właścicielami knajpki, strzelając sobie wspólne foto. W końcu ruszyliśmy w dalszą - jak się okazało - długą i wyboistą drogę.


Droga do Khulo

Droga na trasie z Adigeni do Khulo z pewnością nie należy do najlepszych w kraju. Potrzebna była duża siła woli, żeby zmusić nawigację do tego, aby poprowadziła nas kilometrowo krótszą drogą. Postawiliśmy jednak na swoim i przez następne półtorej godziny dzielnie pokonywaliśmy niezliczone górskie zakrętasy, mijając tirowców-samobójców, wjeżdżających pod górę (jeśli w ogóle) z prędkością żółwia. Po minięciu miejscowości Khulo ponownie wjechaliśmy na asfalt. Do tego momentu zdołaliśmy ujechać jednak zaledwie niespełna 30 km. Do Batumi z Tibilisi można dotrzeć także trasą północną przez Kutaisi. My jednak nie żałujemy naszego wyboru - przede wszystkim ze względu na atrakcje znajdujące się po drodze, a także z powodu niesamowitych widoków warto wybrać drogę przez Mały Kaukaz.

Asfalt jest the best

Droga z Khulo do Batumi okazała się być bardzo przyjaną odmianą. Asfaltowa droga pozwoliła w końcu uspokoić nasze wewnętrzne organy po intensywnych wstrząsach na kamienistej drodze. Na drodze do Batumi znajduje się kilka kamienistych mostów rodem z XI wieku. My zatrzymaliśmy się przy moście Dandalo, który stanowi przeprawę nad rzeką Adżariscchali.



Przemierzając górskie wzniesienia Adżarii odczuć da się różnicę w klimacie tego regionu - zarówno pod względem pogody i roślinności (panuje tutaj klimat subtropikalny), jak i kulturowym (większość górskich miejscowości przyozdobiona jest sterczącymi jak ołówki minaretami - do dziś 30% mieszkańców Adżari stanowią muzułmanie). Za niezliczoną ilością zakrętów i wyprzedzonych pasących się na asfalcie krów naszym oczom ukazały się przedmieścia Batumi.

Nareszcie Batumi

No Batumi, ileż to można na ciebie czekać?? Jest! W końcu mijamy tabliczkę z nazwą kolejnego celu naszej podróży. Zmierzając do centrum robi się co raz bardziej bogato, pstrokato i... kiczowato. Miasto ze względu na zyski jakie czerpie z turystyki przeżywa boom inwestycyjny. Nie wszystkie inwestycje jednak są miłe dla oka. Buduje się tutaj chaotycznie - dosyć biedne przedmieścia gwałtownie przechodzą w wysokie apartamentowce pomalowane we wszystkie kolory tęczy. Ze względu na nową zabudowę Gruzini chwalą się, że Batumi wygląda jak kaukaski Dubai. No cóż... Radek nie potwierdza. Warto wspomnieć, że wielkim fanem tego miasta jest Donald Trump, który zapowiedział, że osobiście zaangażuje się, żeby Batumi stało się najlepszym miastem na Ziemii. W każdym razie przechadzając się po centrum nie sposób się zgubić. W każdym miejscu łatwo określić kierunek ze względu na górujący nad śródmieściem budynek a la Pałac Kultury w Warszawie.

Tanie ceny za nocleg w Gruzji skusiły nas, aby zarezerwować sobie miejsce do spania i móc eksplorować miasto nocą. Na miejscu okazało się jednak, że nowobogacki właściciel apartamentu w centrum i luksusowego Mercedes'a ma nam do zaoferowania 4 łóżka do spania, a nie 10, tak jak to opisał w internetowej ofercie. Po krótkich negocjacjach odpuściliśmy sobie nadmorskie apartamenty za 9 lari od osoby i wybraliśmy poczciwy hostel ze śniadaniem, znajdujący się blisko promenady za 10 lari. Po skorzystaniu z wytęsknionego przez wszystkich prysznica ruszyliśmy w miasto.


Wieczorna sesja plażingowa

Po wyjściu z hostelu włączyliśmy utarty już tryb - szybki sklep, szybko piwo, szybko plażing. Rozsiedliśmy się jak to tylko było możliwe najwygodniej na kamienistej plaży. Niektórzy postanowili od razu wskoczyć w fale Morza Czarnego. Trochę inaczej było w przypadku Karoliny, która została powalona i wchłonięta przez wysoką fale, trochę w brew swojej woli. Na szczęście przeżyła, chociaż przez chwile trudno było jej wstać na nogi. Dalsza część spaceru upłynęła nam na szukaniu restauracji. Włóczyliśmy się po centrum, aż w końcu trafiliśmy na miejsce, które można byłoby określić mianem starówki. Meczet ze złotą kopułą oraz stare, niskie kamienice zdają się opowiadać prawdziwą historię tego miasta. W końcu ulokowaliśmy się w sympatycznej knajpce, gdzie obsłużeni przez miłego kelnera zajadaliśmy się miejscowym Chaczapuri Adżaruli oraz innymi smakołykami takimi jak Charczo czy wino domowej roboty. Jedzenie było naprawdę znakomite.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz