sobota, 8 września 2018

Dzień 6 - Kiełbasiane korale

Ciężki poranek i ostatnie skrawki luksusu w postaci łazienki

Obudziliśmy się wyjątkowo późno. Pierwsze promienie słońca krzyczały, a pełzający po namiocie ślimak tupał wyjątkowo głośno. Leniwie zasiedliśmy pod małą altanką, powoli wracając do życia. Cieszyliśmy się z ostatnich chwil luksusu czyli wody i toalety. Piotras pofatygował się nawet po swój alkomat w celu zaspokojenia ciekawości. Wszyscy podekscytowani zabawką chcieli sprawdzić swój stan i tu ponowny sukces odniosła Lenka, którą kontynuowała alkoholową passę. Z racji, że rozsądek i bezpieczeństwo to nasze motto, nasi kierowy imprezowali bardzo spokojnie i byli gotowi do jazdy.

Magda-drajwer 

Tak szybko jak nabieraliśmy wczorajszego wieczoru promili, tak dziś Magda nabierała prędkości. Już wczoraj skończył się męski monopol na prowadzenie - wtedy Pati szalała po Gruzińskich wertepach, a dzisiaj Magda wyjątkowo szybko opanowała jazdę samochodem z automatyczną skrzynią biegów. I cóż można powiedzieć - jechała tak sprawnie, że Grzesiek za nią nie nadążał.

Singhani - gruzińska Toskania

Nasz kolejny przystanek to Singhani, który łatwo pomylić z Toskanią ze względu na krajobraz. Miasteczko znajduje się na zboczu góry, dzięki czemu pierwsze co ujrzały nasze oczy to przepiękny widok na okoliczną równinę płodną w dorodne winogrona. To ta ziemia rodzi plony, z których powstają nieziemskie wina znane na całym świecie. Samo miasto słynie z najdłuższych w całej Gruzji murów obronnych o łącznej długości 4,5 km, wzmacnianych 23 basztami. Nic więc dziwnego, że nazywa się ono Sighnaghi, a więc z języka tureckiego 'schronienie', które to miało chronić mieszkańców przed atakami ze strony wojsk Perskich oraz zbrojnych band z gór Dagestanu. Miejscowość potrafi zachwycać także krętymi, stromymi uliczkami zabudowanymi zabytkowymi, starymi domami (niestety często jeszcze w złym stanie).









Betonowe Rustavi

Wiecie co różni piękną gruzińską prowincję od gruzińskiego przemysłowego miasta? Odpowiedź... beton, bardzo dużo betonu. Takie właśnie jest Rustavi, czwarte co do wielkości miasto Gruzji i stolica regionu Dolna Karteczka (prawdziwa nazwa jest za trudna do wymówienia, dlatego Marlen przyjęła spolszczoną wersje). Odwiedziliśmy je tylko w celu szybkich zakupów, jednakże nawet tak krótki pobyt sprawił, że zostaliśmy przytłoczeni przez olbrzymie bloki z wielkiej płyty (niektóre lekko wystylizowane na zamki i kamienice).

Nocleg z widokiem na hutę

Robiło się już późno, wiec zaraz za Rustavi zaczęliśmy szukać noclegu. Położone nieopodal wzgórza przykuły naszą uwagę i właśnie tam postanowiliśmy założyć obóz. Stare gruzińskie porzekadło głosi: "gdziekolwiek się pojawiłeś, tam zostaw swoje śmieci". Mieliśmy wrażenie, że całe to miejsce jest zasypane śmieciami (nie będziemy wdawać się w szczegóły, ale mamy już pierwsze opinie na temat życia seksualnego Gruzinów). Naszym ratunkiem okazał się Piotras, który cęgami do zbrojenia dzielnie posprzątał polankę, na której biwakowaliśmy. Wszelkie niedogodności rekompensował nam super widok na miasto i potężne budynki gruzińskiej huty (wyjątkowo sentymentalny widok dla Pati, tęskniącej za pracą).

Nasze plany na wieczór ograniczyły się do ogniska, kiełbaski i pieczonych ziemniaków. Mężczyźni przynieśli drzewo a kobiety otworzyły piwo (raczej symbolicznie, bo po imprezie w winnicy dziwnym przypadkiem nikt nie miał ochoty na dzikie harce). Tego wieczoru wspięliśmy się na wyżyny myśli technologicznej, opatentowując nowy sposób grillowania. Wystarczy drewniana konstrukcja, trochę drutu i kiełbasiane korale już smażą się w płomieniach (patrz zdjęcie). Było bardzo zabawnie i całkiem smacznie. Zmęczeni długim dniem położyliśmy się spać z nadzieją na piękny wschód słońca.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz