wtorek, 4 września 2018

Dzień 3 - Tripowa machina się rozkręca

Kroniki Piotrasa: Tbilisi, 05:03

O 5 rano w naszym urokliwym hostelu pierwsi ludzie zaczęli pojawiać się w toalecie (jednej na jakieś 20 osób). Kolejka do kibla szybko zaczęła przypominać serial "Świat według Kiepskich" i moment w którym Ferdynand kłóci się z Marianem Paździochem o pierwszeństwo i papier.

Około 7 w głośniku zabrzmiał hymn poranka, czyli piosenka nagrana przez samego Hemana (pomagał mu Szkieletor). Wesoła pobudka przerodziła się w niewesołe pakowanie. Każdy coś zgubił, niektórzy telefony lub portfele a inni jedzenie lub tusz do rzęs. Pierwsze pakowanie było długie ale humor dopisywał, więc i tak było wesoło.





Oczami Karoliny: w tym samym czasie

Z racji tego, że Piotras ma słabą pamięć, uzupełnię tą część historii. Cały pakowaniowy młyn wziął się stąd, że wyobrażaliśmy sobie, że jedno z aut będzie w wersji long, a bagażnik dachowy drugiego będzie dwa razy dłuższy. Musieliśmy skompresować bagaż i pozbyć się kilku toreb. Piotrek, znany ze swojego optymizmu napisał, że "i tak było wesoło". Tak naprawdę wstaliśmy o 7, a ogarnianie i pakowanie skończyliśmy o 13-tej. Więc walka była ciężka, jednak wyszliśmy z niej zwycięsko.

W międzyczasie kupiliśmy już bilety do Baku na 12go września. Jedyny problem w tym, że pani mogła nam sprzedać bilet w jedną stronę. W drugą bilety musimy już kupić w Baku, więc może się okazać tak, że tych biletów już nie będzie. I zostaniemy w Azerbejdżanie na dzień przed lotem powrotnym. Ale to nie problem na dziś.

Plus latania po mieście i załatwiania rzeczy jest taki, że porządnie obejrzeliśmy sobie miasto z różnych stron, i faktycznie jest ono fascynujące. Tbilisi to mieszanka zielonych gór, bardzo współczesnej architektury z ilością modernizmu i wielkiej płyty jakiej nie widzieliśmy nigdzie indziej, wszystko poprzetykane zielenią. Oddaję głos Piotrasowi.

Kroniki Piotrasa

Po ogarce uruchomiliśmy nasze dwulitrowe bestie i ruszyliśmy w trasę. Co do autek - spisywały się perfekcyjnie. Niby małe, a wariaty. Nasze Pajero z charakteru przypominały Adama Małysza i Mariusza Pudzianowskiego - łączyły najlepsze Polskie cechy.



Los skierował nas w stroną klasztoru. Klasztor był prawosławny, tak jak cała Gruzja. Elementem ciekawym byli Popowie z długimi brodami i szalonym wzrokiem. Mimo ponurych kształtów klasztor tętnił życiem dzięki obrzędom prowadzonym przez wspomnianych kapłanów. Niektórzy w Świątyni brali Ślub, inni byli topieni w wielkiej bani przez brodaczy, mimo że są na tym świecie od paru tygodni (niektórzy nazywają to chrztem), a jeszcze inni zapalili świece i chodzili w kółko do rytmu piosenki nuconej przez Szefa Popów.







A gdzie właściwie byliśmy? (dopiski Karoliny)

Klasztor, który opisywał Piotras to Katedra Sweti Cchoweli.

Kolejnym klasztorem, który widzieliśmy był Monastir Dżwari. On dla odmiany miał elementy ruiny, i cały w swoim charakterze był bardzo surowy. Zrobiliśmy sobie pod nim sesję zdjęciową, uruchomiliśmy drona, wzbudzając ogólną sensację.






Ostatnia na warsztat poszła Twierdza Ananuri. Sama twierdza była ciekawa, jednak nie mniej interesujące były owce i świniaki pasące się obok, które Pioras w 3 minuty udomowił. Za twierdzą oczom naszym ukazał się zjazd nad urokliwy zalew, gdzie oczywiście zjechaliśmy. Zaparkowaliśmy koło kilku rusków, wśród stada dzikich psów, rozbiliśmy pierwszy obóz i rozpaliliśmy ognisko. Spędziliśmy wieczór patrząc w gwiazdy i grzejąc się przy ogniu.











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz