Kroniki Piotrasa
Moją kronikę zaczynam od zmiany stylu. Po ostatnim poście dostałem żółtą kartkę za niecenzuralny język (Pati uświadomiła mi że naszego bloga czytają też osoby które nie lubią brzydkich słów (na przykład Babcia Krystyna, która jest Babcią Pati i Michała (Pozdrowienia dla Babci Krystyny! Dużo zdrówka!))). Jeśli dostałbym drugą żółtą to z automatu poszłaby czerwona i musiałbym robić dziesięć pompek a nie chce robić dziesięciu pompek. Od teraz będę kulturalnym Piotrasem i będe pisał językiem dla sfer wyższych.
Jezioro Śmiechu
O godzinie 8:02 zostaliśmy obudzeni przez Hemana i Szkieletora. Niektórzy zaczęli się myć w rzece, inni jedli, jeszcze inni nie jedli i pakowali auta. Ogólny chaos powoli przerodził się w ogólny porządek dzięki wspólnej ciężkiej pracy. Widoki z rana były takie, że w którą stronę się nie odwróciło to się chciało zrobić zdjęcie w każdą stronę (coś pomieszałem ale zostawiam).
Spostrzegawczy czytelnik mógłby spytać czemu podtytuł to "Jezioro Śmiechu". Odpowiem, jako że jestem człowiekiem kulturalnym. Podtytuł został wymyślony w ten sposób żeby było śmiesznie.
A, i jeszcze sobie przypomniałem że w nocy trzy psy biegały w kółko namiotów i się gryzły (prawdopodobnie psy pasterskie wnioskując z rozmiarów i charakteru). Rano po pobudce zaprzyjaźniłem się z nimi i razem z nami zjadły śniadanie. Psy zostały ochrzczonę imionami: Średni, Duży i Brzydki.
Świnie kupojady
Ruszyliśmy naszymi terenóweczkami w stronę Kazbegi, ale nie jest to ciekawa informacja. Ciekawszą informacją jest to, że po drodzę spotkaliśmy krowę, która zrobiła kupę. Po tym jak krowa zrobiła kupę przybiegło stadko małych świnek i ze smakiem wcięły kupę pochrumkując i oblizując się (język arystokracji).
Dziwne rzeki
Po drodzę zatrzymaliśmy się na mini-przystanek żeby zobaczyć jak rzeka Aragwi wpada do rzeki Czarna Aragwi. Było spoko bo każda z rzek miała inny kolor co tworzyło spoko efekt.
Pomnik Przyjaźni Rusinów i Gruzjanów
W tym miejscu warto wspomnieć o drodze zwanej Drogą Wojenną. Widoki były takie, że ojej. Z jednej górka, z drugiej wąwozik a z trzeciej jakieś inne cuda na kiju. Było na co popatrzeć. Jedynym problemem tej drogi była ilość tirów, które przeciskały się przez wąskie serpentyny pod górę. Weseli gruzini co chwila wyprzedzali nas na trzeciego tudzież czwartego, wesoło potrąbując. Po jakimś czasie dotarliśmy pod pomnik, gdzie znajdowały się również stragany pełne dóbr. Kupiliśmy se z Michałem śmieszne czapki xD. A Grzesiek to w ogóle wygrał bo se kupił takiego dziwnego długiego cukierka o fallicznych kształtach, śmiechu było co nie miara.
Po sesji zdjęciowej koło pomnika skierowaliśmy się w stronę Doliny Truso. Zjechaliśmy z dróg asfaltowych i obraliśmy kierunek na góry. Nasze małe Pajerka kierowane przez dzielnych kierowców Piotrasa i Radasa sprawnie połykały kolejne metry kamienistej trasy. Droga wyglądała dość strasznie i niektórzy zamykali oczy (na przykład Karolina :DDDD), ale jakoś daliśmy radę.
Ogólnie mieliśmy chyba jechać do jakiegoś miasteczka czy wioski, ale po drodze w bardzo urokliwym zakątku trafiliśmy na parę namiotów i obozowisko Azerów. Naszym tłumaczem głównym była Karolina ale każdy radził sobie językiem migowym.
Oczami Karoliny: małe wtrącenie
Tu przeżyliśmy niezłe zderzenie kulturowe. Dziewczyny wracając z wychodka były świadkami, jak pięcioletni chłopiec wziął dwie kury, i wesoło uciął im na pieńku głowy. Następnie Azerska mama przyniosła te kury w misce, oblała je wrzątkiem, przez co w izbie uniósł się charakterystyczny aromat. Przy nas wyrwała kurkom pióra, pan domu obsmarował ją przyprawami i wsadził do pieca. 20 minut później pyszne ekologiczne kury wylądowały na naszym stole.
Kronika Piotrasa - ciąg dalszy
Toasty zaczęły przyspieszać, na stole pojawiło się radyjko i zaczęliśmy tańczyć i śpiewać z podchmielonymi Azerami. Ale było grubo. Po chlaniu wróciliśmy na trasę i [pojechaliśmy tą samą terenową dróżką. Szło sprawnie.
Wietrzny Klasztor pod Kazbegiem
Po offroadowej przygodzie nadszedł czas na szybkie ogarnięcie miejscówki na nocleg. Wdrapaliśmy się autkami na jakąś górkę na której stał cudowny klasztor (więcej o nim jutro). Obóz rozbiliśmy 150 metrów od Świątyni, a z obozu mieliśmy widok na górę Kazbeg. Widok był taki że Michał się prawie posikał. Obóz powstał bardzo sprawnie, chociaż szalejący wiatr nie ułatwiał nam roboty. Znaleźliśmy się na wysokości ponad 2000m n.p.m. Na imprezkę nadszedł czas i szybko znieczuliliśmy się Czaczą i Koniakiem nabytym od Człowieka-Azera. Dociekliwy czytelnik mógłby spytać czy zabawa była dobra. Była dobra że ojej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz