Rano obudziliśmy się na naszej wypróbowanej plaży. Tym razem ustawiliśmy się tak, aby nawiewający piasek nas nie przysypywał, co poskutkowało. Wiatr stwierdził, że nie będzie wiał tej nocy bo i po co, skoro i tak nas nie przysypie.
Wyjątkowo zmęczeni winem, które piliśmy przez noc i tańcami na piasku, byliśmy gotowi na długie godziny siedzenia w Skurwellu jadącym do Polski.
To strasznie ciekawe
Do pokonania mieliśmy prawie 1300 lometrów, więc postanowiliśmy podzielić ten odcinek na dwie części i zrobić sobie nocleg gdzieś w zielonej Austrii. Było to dla nas wyzwanie, ponieważ ostatnim razem gdy tam się rozbijaliśmy przegoniła nas policja.
Malownicza miejscówka
Tym razem znaleźliśmy bardzo malowniczą krainę wokół rezerwuaru Ferlacher, dookoła którego roiło się od obiecujących miejsc do spania.
Jeszcze przed zmrokiem udało się nam znaleźć dogodne miejsce i przepakować ostatecznie bagażnik, tak aby rano nie trzeba było tego znów robić, w międzyczasie napoczynając zapasy włoskiego wina. Gdy już wszystko było spakowane, zjedliśmy zwyczajną tripową kolację, wykańczając ostatnie zupki, które jakimś cudem się uchowały przez całe 2 tygodnie. Nawet Karolina złamała swoją bezglutenową dietę i dała się ponieść zupkowemu szaleństwu.
To co lubimy najbardziej
Pod osłoną nocy nazbieraliśmy trochę drewna i rozpaliliśmy tzn. rozkrzesaliśmy krzesiwem ognisko w przygotowanym dla turystów miejscu. W Austrii było zdecydowanie chłodniej niż we Włoszech, dzięki czemu mogliśmy naprawdę docenić ciepło trzaskającego ognia. Wspominaliśmy najlepsze momenty tripa, zastanawialiśmy się czy uda się nam to powtórzyć za rok a Radas i Piotras szukali wsparcia przy pięciolitrowym winie bianco-grzyb (które ostatecznie musieli wylać).
Gdy ognisko zaczęło przygasać rozbiliśmy namioty w specjalnie do tego przygotowanych krzakach (przynajmniej w naszym mniemaniu były idealne) i poszliśmy spać. Rano czekała na nas reszta powrotu do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz