wtorek, 4 lipca 2017

Dzień 1 - Was machen Sie hier?

Trip po raz trzeci!

Zaczynamy leniwie naszą relację. Biorąc pod uwagę, że pierwsze dwie doby spędziliśmy głównie w busie to opiszemy je krótko - nie ma sensu robić wielkiego wpisu o tym, że jedziemy, potem jemy kaszę a potem znowu jedziemy. Chociaż w przerwach od jazdy, spania, jedzenia i picia piwa znaleźliśmy chwilę, żeby  zostać wygonionym przez policję i przemoczyć namioty. Ale zacznijmy od początku.

Obiecujący poranek

Wstaliśmy w Świebo po małym inauguracyjnym grillu. Pełna mobilizacja z samego rana - punkt 9:30 spakowani, umyci i gotowi do drogi czekamy na Piotrasa i Grześka, którzy mieli odebrać nowego Skurwella. Dostajemy telefon, że Skurwello jest jeszcze w innej trasie. I że nie jest taki nowy jak nam się wydawało.

Półtorej godziny później obserwujemy jakiegoś dziwnego białego busa na naszym podwórku. Niby w kształcie klasycznego Skurwella ale starszego, brudnego, z odpadającymi elementami, nawet bez kołpaków. Plus jest taki, że według Mieleckich danych statystycznych 90% nowych aut zostaje we Włoszech skradzionych, więc chociaż ten problem nas ominie.



W końcu w drogę

Pakowanie idzie zaskakująco sprawnie. Okazuje się, że brak rzutek i longboarda zaoszczędził nam mnóstwo miejsca. Albo po prostu jesteśmy już tak doświadczeni w temacie. Koło 11 żegnani przez mamy opuszczamy Świebodzin.

Opis środkowej części dnia możemy sobie darować - czeskie i austriackie autostrady nie są bogate w przygody. Jedyne o czym warto wspomnieć to, to że winietki najlepiej kupować w kraju, w którym się ich używa, tzn czeską w Czechach, austryjacką w Austrii. W ten sposób zamiast płacić około 100zł w Polsce, płacimy jakieś 18euro w czechach. Jedyny minus, to to że resztę wydali nam w koronach czeskich (płaciliśmy w euro). Na nic nam te korony więc kupiliśmy za nie wspólne dwulitrowe piwko - nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.

Kto nas przygarnie?

W końcu po długich godzinach dojeżdżamy do Traunsee, jeziora, które na mapie wyglądało jakby się nadawało na pierwszy nocleg. Piękne jezioro otoczone górami, niestety bez miejsca na namioty (a zanosiło się na chłodną noc z ewentualnym deszczem). Jedziemy dalej, wzdłuż rzeki, ciągle nic, znajdujemy w końcu na bocznej bocznej dróżce idealne miejsce. Ładna trawka elegancko schowana za krzakami, w oddali widać jakiś budynek, ale raczej wygląda jak dom letniskowy, w którym dawno nikogo nie było. Rozbijamy namioty, jemy kanapki i tworzymy kolejkę do wrzątku na zupki.



Was machen Sie hier?

W tym momencie podjeżdża na nasz kemping policja z reflektorem na dachu. Tłumaczymy im, że nie znaleźliśmy miejsca na nocleg i jesteśmy zbyt zmęczeni żeby dalej jechać. Panowie policjanci tłumaczą nam, że to nie jest camping tylko private property i wskazują nam parking 5km dalej, na którym możemy się zatrzymać żeby odpocząć. Ok - zbijamy namioty, dojadamy zupki i jedziemy na ten parking. Parking okazuje się klapą i stwierdzamy, że szukanie noclegu w Austrii to straszna porażka i jedziemy spróbować do Niemiec.

Gdzie te upały?

W Niemczech idzie dużo łatwiej i rozbijamy się przy trasie biegowej dla narciarzy na jakimś polu na górce koło lasku. Jest już około drugiej w nocy więc od razu idziemy spać. Miejsce świetnie nadaje się na dłuższe posiedzenie przy śniadaniu, są tu ławeczki, ładne widoczki, nikt tędy nie chodzi i jest ogólnie bardzo przytulnie. Niestety rano zamiast widoczków wita nas deszcz tłukący się o tropiki namiotów. Po pierwszym przebudzeniu stwierdzamy, że śpimy jeszcze godzinę i może przestanie padać to się zbierzemy. Po godzinie stwierdzamy, że pogoda dalej nie jest ok i próbujemy jeszcze 30min. Po 30min stwierdzamy, że dalsze czekanie nie ma sensu, zaciskamy zęby i zbieramy namioty w deszczu i w krótkich spodenkach.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz