poniedziałek, 10 lipca 2017

Dzień 6 - Tak ciasno jeszcze nie było

Wraz z oddalaniem się od domu mnożyły się komplikacje. Chociaż w przypadku soboty komplikacja to złe słowo - ten dzień sprawił, że każdy z nas osiwiał, postarzał się o rok i nawet najwięksi przeciwnicy nikotyny ulegli i odpalili fajka. Ale zacznijmy od początku.

Poranek

Standardowo wstaliśmy koło 8, rozłożyliśmy obozowisko i zabraliśmy się za przyrządzanie śniadania. W ruch poszedł tradycyjny paprykarz i pasztet. Nasze śniadania zaczęły urozmaicać pomidorki, oliwki oraz mozzarella. Pokrzepieni i poganiani palącym słońcem zebraliśmy namioty i wyruszyliśmy w stronę Sienny, od której dzieliło nas zaledwie kilka kilometrów.




Sienna

Zwiedzanie w okolicach południa nie jest prostą sprawą z racji temperatury, która z dnia na dzień staje się coraz wyższa. Przeskakując od cienia do cienia udało nam się zobaczyć najciekawsze miejsca Sienny - miasta uważanego za najbardziej urokliwe w Toskanii. Zdecydowanie warty docenienia jest Piazza del Campa. Jest to lekko pochyły plac w kształcie wachlarza znajdujący się w samym centrum miasta.  Jest on otaczany przez 17 dzielnic, które dwa razy w roku wystawiając swojego jeźdzca rywalizują ze sobą w palio, czyli wyścigu konnym na oklep. Jest to wielkie wydarzenie w mieście, sam wyścig poprzedzany jest przez barwne pochody i festyny na kilka dni przed samą imprezą. Niestety nie udało nam się tego zobaczyć, ponieważ wyścig odbył się kilka dni przed naszym przyjazdem.








Oprócz Piazza del Campo zostaliśmy zachwyceni przez piękny ratusz - Piazza Pubblico oraz katedrę o bardzo nietypowym charakterze. Była ona w całości wykonana z biało-czarnego marmuru, co dawało jej bardzo "graficznego" charakteru. Na koniec lekko zmęczeni poczuliśmy ochotę na kawę. Wiedząc, że ceny przy głównym placu mogą nas przerosnąć próbowaliśmy znaleźć jakąś kawiarnię w bocznych uliczkach. Niestety  nie byliśmy zbyt skuteczni i ostatecznie zasiedliśmy przy stolikach kawiarni przy katedrze. Dobra kawa podbudowała nasze nastroje jednak czar prysł gdy zobaczyliśmy rachunek, który lekko przewyższał nasze oczekiwania.

Jazda na południe

Z racji dość dużej temperatury i uciekającego czasu, przez który musieliśmy z czegoś zrezygnować postanowiliśmy nie pchać się w duże miasta i ominąć Rzym, jadąc bezpośrednio na południe Włoch. Cała trasa zajęła nam ok. 5 godz. Nie było to jednak stracony czas, gdyż udało nam się trochę nadgonić pisanie postów na bloga. Z godziny na godzinę krajobraz wokół nas coraz bardziej się zmieniał. Zaczęła pojawiać się egzotyczna dla nas roślinność np.  palmy;  wzgórza stawały się bardziej wysuszone, gdzieniegdzie mogliśmy nawet zauważyć palące się stoki.

Autostrady nie dla biedaków

Jedną z mniejszych komplikacji mieliśmy przy zjeździe z autostrady. W ogóle autostrady we Włoszech to dla nas zagadka - zjeżdżając z kilkugodzinnego odcinka nigdy nie wiemy czy zapłacimy 3, 8, 16 czy 24 euro. Planowanie wspólnego budżetu graniczy z niemożliwością. Cieszymy się po prostu, że całe koszty dzielą nam się na 9 osób - do połowy tripa mogliśmy już wydać na bramkach nawet ze 100 euro. Tego dnia ku naszemu zdziwieniu miła pani z maszyny do płacenia zażyczyła sobie 28 euro i nie chciała przyjąć naszego MasterCarda. Nagle szlaban otworzył się i po prostu nas wypuścił, mówiąc coś po włosku. Już cieszyliśmy się, że minęła nas taka niewdzięczna opłata, jednak po kilku minutach tknęło nas i wyciągnęliśmy wyrzucony do kosza paragon - było na nim napisane, że mamy to zapłacić na stronie internetowej pod groźbą mandatu. Kolejna lekcja - nie ma nic za darmo.



Kraksa początkiem problemów

Następny kryzys spotkał nas przy wjeździe do Ravello - drogi zrobiły się tragicznie wąskie i kręte - przy jednym z zakrętów, by uniknąć zderzenia ze ścinającym zakręt mercedesem zahaczyliśmy o zaparkowany skuter, rozbijając swoje lusterko. Atmosfera zrobiła się lekko grobowa, do momentu, gdy zaczęliśmy obserwować wszystkie auta w mieście - 3/4 z nich miała obdrapane boki. Dodatkowo nasze straty wydały nam się się łatwe do pokrycia.





Ravello

Zaparkowaliśmy biednego Skurwella i poszliśmy obejrzeć miasteczko - chociaż ono nie zawiodło. Widok na okolicę był piękny, stare kamieniczki i kościół tworzyły typowy, włoski klimat. Nie odwiedziliśmy głównego zabytku w mieście, ponieważ wstęp kosztował 8 euro (jak wstęp do czegokolwiek we Włoszech), ale przeznaczyliśmy te pieniądze na pizzę w restauracji z kotami i kelnerką, która ewidentnie nie lubiła swojej pracy. Pizza ostatecznie poprawiła wszystkim humor.




Serpentyny do porzygu

Niedługo później chcieliśmy znaleźć nocleg nad morzem. Ustawiliśmy sobie trasę nabrzeżem, gdzie liczyliśmy na plażę do spania. Nie zauważyliśmy tylko, że ta droga nad morzem jest wykuta w skale kilkadziesiąt metrów nad wodą i nie ma szans na zejście. Wkopaliśmy się w kilkugodzinną jazdę po skrajnie krętej trasie, gdzie nie było miejsca na mijanie aut z naprzeciwka. Piotras-kierowca miał niewdzięczne zadanie - musiał podołać skręcaniu co minuta, zatrzymywaniu się by przepuszczać nadjeżdżające auta, jednocześnie starając się nie zabić nieznających przepisów ani praw fizyki skuterzystów i pieszych. Reszta busa też nie miała wesoło - czuliśmy się jak worki ziemniaków a tył busa zaczęła brać choroba lokomocyjna.

Ciasno, ciaśniej, jeszcze ciaśniej

Gdy zbliżaliśmy się do Pompei znaleźliśmy na mapie drogę ku plaży. Piotras skręcił w mocno pochyłą dróżkę w bok. Po kilkunastu metrach zrzedła nam mina, gdy zobaczyliśmy czekający na nas zakręt o 180 stopni. Radas wyskoczył z auta nawigować. Duży promień skrętu Skurwella nie pomagał w wąskim zakręcie a za nami zaczął się robić korek. W pewnym momencie wydawało się, że nie da się tak wykręcić bo po kolejnych wycofaniach i podjechaniach do przodu dalej nie mogliśmy zmieścić się  w zakręcie. Pati wyskoczyła z auta jako drugi nawigator. Dopiero dojeżdżając na centymetry do ścian i barierek udało się nam pokonać zakręt.



Za zakrętem było widać kolejny, ale już bardziej wprawieni jakoś przekręciliśmy busa w miejscu i zjechaliśmy na sam dół do małego ciasnego placu. Zaparkowaliśmy na boku, aby przepuścić trąbiących kierowców. Okazało się, że nie trąbią tylko na nas, ale też na siebie nawzajem i chyba z nudów. Jedna babeczka, która jechała za nami małym fiatem 500, nie mogła przejechać przez ten plac i przy dzwiękach klaksonu gościa za nią (w samochodzie z poobrywanymi zderzakami i lusterkami), przesuwała jakieś kartony, by udrożnić sobie przejazd. Wszystkie uliczki odbijające od placu były bardzo wąskie, a powrót tą samą drogą nie wchodził w grę.

Pieszo zbadaliśmy, którą uliczką będzie najłatwiej wyjechać i pokierowaliśmy tam Skurwella. Po drodze przestawiając jakieś wózki, żeby w ogóle dało się przejechać, dojechaliśmy do znaku ostrzegającego o zwężeniu drogi. Jedyne co przychodziło nam do głowy to "o kurwa...". Oczami wyobraźni widzieliśmy już, jak Skurwello utyka w długim tunelu i musimy wyciągać go stamtąd w częściach. Na szczęście po najdłuższych w życiu pięciu minutach i po złożeniu obu lusterek udało się przejechać, nadal mając w sumie jakieś 2cm zapasu.



Rozległy się gromkie brawa dla Piotrasa i nawigatorów, chociaż nie było to łatwe, bo wszystkim trzęsły się ręce. Poprzeciskaliśmy się jeszcze z 10 minut i dotarliśmy do miejskiej plaży w Pompejach. Postanowiliśmy, że nie jedziemy dalej i śpimy na kawałku brudnej miejskiej publicznej plaży. Nic już nie było w stanie zrobić na nas wrażenia.

Dzikie tańce w brudnych Pompejach

Zebraliśmy karimaty, pięciolitrowy baniak wina i poszliśmy na nocleg. Mieliśmy porządny kawałek plaży dla siebie. Z niewielkiej odległości słyszeliśmy głośne latynoskie hity z pobliskiego klubu i mieliśmy straszną ochotę na odreagowanie stresu, ale byliśmy zbyt brudni, żeby tam pójść. Zrobiliśmy sobie swoje salsa/bachata party - piliśmy, tańczyliśmy, paliliśmy fajkę pokoju i robiliśmy "kupa rośnie" do 3 nad ranem mając z jednej strony widok na morze, z drugiej na górującego nad okolicą Wezuwiusza. Położyliśmy się spać i trzy godziny później wstaliśmy, budzeni piekącymi promieniami słońca. Zebraliśmy się do busa - tego dnia miała nas czekać wspinaczka na Wezuwiusza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz