W poprzedniej edycji tripa każdy wpis zaczynał się od "budzimy się w polu". Tym razem każdy dzień zaczyna się od "wstajemy budzeni przez palące słońce". Tak też było i tym razem. Śpiąc za murkiem przesuwaliśmy się o parę centymetrów w górę, próbując odwlec nieubłagane. Koło 7 jednak resztki cienia się skończyły i ruszyliśmy w kierunku Skurwella. Zebraliśmy się szybko i bez śniadania ruszyliśmy w drogę.
Cefalu
Pierwszym miasteczkiem, które zwiedziliśmy na Sycylii było Cefalu - jeden z najbardziej urokliwych kurortów wczasowych na wyspie. Niesamowitą mieszankę tworzą tu trzy elementy - morze, skalista góra La Rocca unosząca się nad miastem oraz zabudowa sięgająca czasów starożytnych. W Polsce przyzwyczajeni jesteśmy do starówek z XVI-XIX wieku. W Cefalu charakter miasta jest zupełnie inny - niektóre elementy zabudowy sięgają czasów starożytnych, a miejscowość zamieszkana już była w IX wieku p.n.e. Główna miejska katedra sięga XII wieku a jej fundamenty czasów starożytnego Rzymu.
Dla równowagi zwiedzamy też miejską pralnię i jemy po kawałku pizzy. Tu mała wskazówka dla osób planujących wizytę we Włoszech - wizyta w restauracji, to wydatek rzędu 10-15 euro i zawsze uwzględnia 2-3 euro napiwku - tzw "koperto". Chcąc zjeść taniej i szybciej można udać się do barów z pizzą sprzedawaną na kawałki - wielkie kawałki pizzy można kupić za taką samą cenę, jaką w restauracji płaci się za sam napiwek. Polecamy obie opcje, chociaż im bliżej końca tripa, tym częściej decydujemy się na tą drugą.
W Cefalu można było również wspiąć się na górę unoszącą się nad miastem. Z daleka widać tam było arabską twierdzę z XI wieku oraz ruiny starożytnej świątyni. Chociaż opcja była kusząca, nie braliśmy jej nawet pod uwagę - temperatura dobiłaby nas w połowie drogi. Zgrzani wróciliśmy do busa i ruszyliśmy w dalszą drogę.
W poszukiwaniu prysznica
Po kilku godzinach w trasie zwolniliśmy, poszukując plaży z prysznicem. Pierwotnym planem był relaks, jedzenie, mycie i spanie na tzw schodach tureckich, jednak zrażeni ogromnym tłokiem przy wąskiej uliczce, wróciliśmy kilka kilometrów wcześniej na mniej spektakularną plażę, gdzie moglibyśmy coś ugotować i się umyć.
Z okolicznymi sklepami też był problem - znaleźliśmy tylko jeden, bez mięsa, za to z piwem po 4 euro. Postanowiliśmy zaimprowizować i ugotować paszę z wiezionego jeszcze z Polski tuńczyka. Wyszło smacznie, chociaż mając tylko 2 puszki na 9 osób porcje wyszły niewielkie. Całości dopełniły ogórki, wciśnięte przez jedną z mam przed wyjazdem.
Zadowoleni postanowiliśmy poszukać prysznica, żeby dopełnić szczęścia. Dziewczyny poszły na zwiad i znalazły kabiny na pięćdziesięciocentówki, chociaż pracująca tam starsza pani powiedziała, że zaraz zamykają. Po kolei zaczęliśmy tam przybiegać, szukając odpowiednich monet i myjąc się "na czas" - jedna moneta starczała na trzy minuty. W międzyczasie przyszedł kolejny pracownik, chcąc nas stamtąd wygonić. Zbyt byliśmy jednak zgrzani, żeby odpuścić taką okazję. Graliśmy na czas, wymieniając między sobą pieniądze i szampony. Nie wszyscy jednak zdążyli - dwie ostatnie osoby skończyły prysznic polewając się naszą wodą z baniaka.
Na schody!
Byliśmy już czyści, najedzeni i schłodzeni (bo zaszło słońce). Wróciliśmy do naszego pierwotnego planu powrotu na schody tureckie, choć droga tam nie szła nam łatwo. Zawracaliśmy, kluczyliśmy, raz nawet musieliśmy wysiąść z busa, bo ten zaczął ślizgać się przy podjeździe w górę. Martwiliśmy się też kołem, które od wczoraj musieliśmy dopompowywać, ewidentnie było z nim coś nie tak. Póki co było świeżo dopompowane (co przy sycylijskich stacjach benzynowych nie było proste), więc postanowiliśmy martwić się tym jutro. Póki co zaparkowaliśmy, wzięliśmy karimatki i trzylitrowe wino Tavernello i poszliśmy w kierunku zjawiskowych schodów.
Scala dei Turchi
Wejście na słyną skałę było miłą odmianą od zwiedzania kolejnych miasteczek. Jest to jedna z ciekawszych atrakcji przyrodniczych Sycylii. Powstały w procesie erozji skały wapiennej kształt klifu wydał nam się ponadto idealnym miejscem do spania. Nazwa "schody tureckie" ma trzy różne genezy - chronili się tam tureccy piraci w czasie sztormów, używali ich tureccy najeźdźcy do zdobywania sycylijskiego wybrzeża lub po prostu jest to nawiązanie do podobnego zabytku znajdującego się w Turcji. Tak czy inaczej gładka, biała skała mająca miejscami nawet 90 metrów wysokości robiła niesamowite wrażenie.
Siedliśmy na jednym ze schodów/pięter, napawaliśmy się atmosferą miejsca, pijąc wyjątkowo średnie Tavernello. Z czasem kilkanaście metrów od nas zrobiła się konkurencyjna impreza, dużo bardziej intensywna. Do dziś nie jesteśmy do końca zgodni w jakim celu jedna z imprezujących par wykorzystała znajdujący się na światowej liście UNESCO klif. My w każdym razie położyliśmy się na wygładzonym schodku i zasnęliśmy. Sesję zdjęciową skały zostawiliśmy sobie na poranek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz