poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Dzień 1 – Trip numer 2 (s02e01)

Nowy Trip

Rozpoczeliśmy już nową wyprawę, ostatnie dni przygotowań były bardzo napięte, więc nie było czasu na prolog. Zmieniliśmy trasę, nie będziemy wracać z tej strony Bałtyku, zamiast wracać z Helsinek w trasę powrtoną postanowiliśmy zobaczyć Szwecję i Danię, okupimy to 14 godzinami na promie ale mamy nadzieję, że warto.



Przygotowania ostro

Szykowanie do wyjazdu zaczęło się na dobrą sprawę z pół roku temu. Wymyślaliśmy trasę podczas luźnych spotkań przy piwku, w związku z czym cały proces był dość czasochłonny. Wiedzieliśmy już na szczęście czego nie dopilnowaliśmy rok temu więc wszystkie formalności udało się ogarnąć i w sobotę po południu pojechaliśmy po nowego Skurwella, zwanego również Biedą. Chociaż w sumie jest nowszy od ostatniego, większy i czerwony – więc szybszy.

Bus zawitał do Świebo koło północy, przywiózł z Krakowa część ekipy i poszliśmy w kimę, zostawiając pakowanie na rano. W związku z tym, że mieliśmy wyjeżdżać o 6:40 to umówiliśmy się na załadowywanie o 6:30.



No to ruszamy!

Wyjechaliśmy o 7, żegnani dobrymi radami, zmartwionymi minami i tonami jedzenia. Zgarnęliśmy retszę grupy z Mielca, dodając do naszej tony bagażu kolejną tonę walizek.



Kolejka do granicy

Żeby nie wyjechać z Polski zbyt szybko postaliśmy sobie na granicy 3 godziny. Było strasznie nudno ale na szczęście chłopaki chcieli strzelić kilka zdjęć, co okazało się jakieś strasznie nielegalne i zostali poproszeni do kierownika zmiany. Nic z tego na szczęście nie wyniknęło i dalej mogliśmy spokojnie stać w korku.



Lwów

Bez wrażeń dojechaliśmy do Lwowa. Połaziliśmy trochę po mieście, tłumy okazały się straszne. Później złapała nas ulewa więc ludzi zrobiło się trochę mniej. Wszamaliśmy jakieś spaghetti, które było bardzo tanie ale trzykrotnie mniejsze niż w naszych planach. Najbardziej niepocieszony był Grzesiek gdy po pół godziny dowiedział się że barszczu jednak nie ma i że "może będzie jutro".





Cmentarz

Wyjeżdżając z miasta chcieliśmy zachaczyć o cmentarz Orląt Lwowskich. Weszliśmy przez przymkniętą już bramę i spokojnie spacerowaliśmy. Chwilowo zrobiło się dosć refleksyjnie, rozmawialiśmy o historii i relacjach polsko-ukraińskich. Rozkminy przerwaliśmy, gdy okazało się, że brama wyjściowa została zamknięta, a mur jest zbyt wysoki do przeskoczenia. Szukając innego wyjścia szykowaliśmy awaryjny plan noclegu w katakumbach, jednak po jakimś czasie znalazł nas tutejszy stróż i wypuścił.




Nocleg numer 1

Szukaliśmy jakiegoś spania ok. 50 km za Lwowem. Pogoda się pogarszała, słońce zachodziło więc nie byliśmy specjalnie wybredni. Udało nam się znaleźć kawałek pastwiska w jakiejś wsi. Z daleka słuchać było jakieś wesele a chodząc po trawie trzeba było uważać na najprawdopodobniej krowie lub gęsie (to jest dyskusyjne) kupy, jednak pod innymi względami było bardzo przyjaźnie. Nawet jakiś zdziwiony dziadek przyjechał na rowerze zobaczyć kto mu się panoszy po jego polu ale zobaczył, że nie mamy złych zamiarów i podpowiedział nam gdzie najlepiej rozłożyć namiot, żeby go nie podtopiło.

Zjedliśmy coś, wypiliśmy herbę i wskoczyliśmy w namioty. W nocy obudził nas deszcz a potem duży deszcz ale przy tym pierwszym już poprawiliśmy tropiki więc ten drugi nic nam nie zrobił.





A wy z polszy?


Rano wbrew temu czego oczekiwaliśmy było ciepło, zjedliśmy śniadanie, pogadaliśmy z miejscowymi chłopami wyprowadzającymi krowy. Jeden pytał jak podoba się nam Ukraina, odpowiedzieliśmy, że piękna, zrozumiał, że biedna, po krótkiej rozmowie stwierdził na odchodne, że piękna, biedna Ukraina. Potem spakowaliśmy bagażnik w nowy lepszy sposób i pojechaliśmy dalej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz