poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Dzień 7 - To musiał być dobry dzień (s02e07)

Kolejny podobny poranek

Ktoś stwierdził ostatnio, że zdjęcia naszych noclegowni są monotonne. Zarówno Ukraina jak i Białoruś składają się głównie z lasów i pól, więc niewiele ekscytującego da się z tego wyciągnąć. Póki co priorytetem jest sucha ziemia, mało kleszczy, osłonięcie od ulicy i domostw. Nie ma jeszcze pięknych zachodów słońca nad morzem, są za to piękne zachody lub wschody nad polami. Nowe widoki i interakcje z tubylcami jeszcze będą. Ale o tym za dwa dni.



Poranek dnia siódmego wygląda podobnie jak kilka poprzednich. Wstajemy wyspani, zadowoleni z braku deszczu, zaczynamy wygrzewać się we wschodzącym słonku. Zaczyna się robić przyjemnie gorąco, co napawa nas optymizmem. Tego dnia planujemy relaks nad Białoruskim jeziorkiem.

Dramat dnia

Pod koniec porannego pakowania okazuje się, że Karolina nie może znaleźć lewego adidaska. Nie jest to zjawiskiem częstym, bo jej rzeczy zazwyczaj nie latają po całym busie i nie wpadają w dziwne zakamarki. Wszyscy angażują się w akcję ratowniczą ale buta ani śladu. Zaczynamy się zastanawiać czy nie wypadł wcześniejszej nocy podczas żmudnego szukania miejsca do spania. Nie mamy napiętego harmonogramu na ten dzień więc decydujemy się cofnąć 15 kilometrów i przebadać tamte tereny.

Bucie gdzie jesteś?

15 kilometrów zmienia się w 40. Nikt nie ma specjalnej nadziei na znalezienie zguby, zwłaszcza właścicielka. Jedziemy i jedziemy, leniwie zerkając przez okna, gdy z daleka rzuca nam się w oczy różowa sznurówka. But leży przy samym poboczu z utęsknieniem wypatrując swojej drugiej pary. Cały bus ogarnia nagła euforia i przy okrzykach radości kierujemy się w końcu nad jezioro, czujemy, że po takich przeżyciach może być już tylko fajniej.



Zasłużony relaks

Dojeżdżamy do niewielkiej turystycznej miejscowości nad największym w Białorusi zbiornikiem wodnym - jeziorem Narać. Robimy zakupy żeby wydać ostatnie ruble, które przez swoje ogromne nominały zajmują dużo miejsca w portfelu. Dojeżdżamy na parking, zabieramy kąpielówki i lecimy na plażę. Wygląda ona jak zaorane pole po ziemniakach ale na szczęście obok mamy kawałek ładnie przystrzyżonego trawnika. Idziemy się zanurzyć, woda jest zimna ale przynosi upragnioną ulgę.




Spędzamy tam trzy godzinki pływając, grając w siatkówkę i opalając się. Korzystamy z pryszniców (cywilizowane warunki pierwszy raz od jakichś 4 dni) i inernetu w pobliskiej kawiarence. Wyrzucamy na stół resztki białoruskiej waluty i po uzbieraniu pokaźnej kupki banknotów okazuje się, że stać nas na dwie paczki chrupek.








Zwrot akcji - spanie na polu

Znajdujemy przyzwoity nocleg na ściernisku przy lesie zadowoleni, że drugi raz od początku tripa udaje nam się rozbić przed zmrokiem. Towarzyszy nam ciekawy widok - zjawiskowy wschód księżyca. Gotujemy też pierwszą porządną kolację - ryż z leczem i jakimś dziwnym mięsem. Korzystamy z przyjemnie rozgrzanych żołądków i decydujemy się rozpracować trochę lokalnej wódeczki. Siedzimy do nocy, śpiewamy, gramy w kalambury i dojadamy chrupki, później nawet tańczymy. Odpalamy wiezionego z Polski fajerwerka, który okazuje się być supergłośną petardą. Pomysłodawca zostaje należycie ochrzaniony ale na szczęście nikogo z pobliskich mieszkańców nie intryguje ten hałas i w spokoju oraz w wyśmienitych nastrojach idziemy spać.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz