Orzeźwiający poranek
Budzimy się i z radością stwierdzamy, że po szerszeniach nie ma już śladu. Schodzimy kilkanaście metrów dalej nad jezioro i nieśmiałe moczenie stóp z czasem przechodzi w pełną kąpiel w lodowatej ale przejrzystej wodzie. Rześcy i pachnący idziemy na zamek w Trokach na piechotę, korzystając z rady naszego gospodarza.
Zamek
Sama droga jest już malownicza. Troki otoczone są jeziorami, przyroda wydaje się dziewicza, nic nie jest tu jeszcze zniszczone ani zanieczyszczone. By dostać się na zamek musimy przejść kilka jeziorek, ścieżka prowadzi przez trzy mosty. Znajdujemy się po mniej popularnej stronie budynku, po drodze pozdrawiamy głównie kaczki, łabędzie i perkozy.
Dochodzimy do zamku. Nie zwiedzamy go w środku (szkoda nam nie tylko pieniędzy ale i czasu, na dziś mamy zaplanowane morze) ale obchodzimy i podziwiamy z zewnątrz. Robimy sobie trochę zdjęć i ruszamy z powrotem w kierunku przystani.
Lokalna kuchnia
Po drodze kusi nas knajpka z pierogiem w logo. Litwa słynie z różnych wariacji na temat pierogów, choć trochę innych niż w Polsce. Jemy cepeliny (pierogi z ziemniaków) i kibiny (duże pieczone pierogi z kruchego ciasta), popijając kwasem chlebowym. Zadowoleni zbieramy się z powrotem do busa.
Na wybrzeże w deszczu
Przed nami około 4 godzin jazdy do Kłajpedy - znanego litewskiego portu morskiego. Zaczyna się chmurzyć, później padać. Po drodze zachwyceni widzimy stację Orlen więc musimy zrobić tam postój.
Dojeżdżając do Kłajpedy widzimy, że to miejsce nie nadaje się ani na nocleg, ani nawet na grilla. Miasto jest typowo portowe, ogromne, pełne różnych dziwnych stalowych maszyn i konstrukcji. Widok jest jednak intrygujący, więc robimy sobie półgodzinny spacer po wybrzeżu. Udaje nam się je w ostatniej chwili opuścić przed zamknięciem się mostu.
Szybko na Łotwę
Jechanie wzdłuż morza i sprawdzanie każdego zjazdu pod kątem noclegu jest dość męczące. Dodatkowo zaczyna porządnie padać. Decydujemy się opuścić Litwę i nastawiamy nawigację na Pape - małą miejscowość na Łotwie. Właściwie nic o niej nie wiemy, po prostu ładnie wygląda na mapie. Niepokojąco zaczyna się robić w momencie, gdy droga asfaltowa zmienia się w gruntową i pełną dziur. Po przejechaniu 6 kilometrów w pół godziny dojeżdżamy do miejsca, które na szczęście wynagradza nam wcześniejsze niewygodności.
Należyty relaks
Nasza plaża ma odpowiedni parking, by zaparkować busa i rozłożyć obozowisko. Obok mamy toaletę, stoły i ławki, kontenery na śmieci i lampy oświetlające nam kolację. Nad wszystkim góruje latarnia morska z resztkami jakiegoś bunkra. Wokół nie ma żywego ducha, poza jakimiś Litwinami w kamperze. Do szczęścia brakuje nam tylko prysznica ze słodką wodą, ale dajemy radę bez tego. Pierwszy raz od początku wyjazdu kąpiemy się w morzu, pierwszy raz oglądamy zachodzące nad morzem słońce, pierwszy raz robimy grilla. Siedzimy do późna, najpierw jedząc, później grzejąc się nad resztkami żarzącego się węgla. Rozkładamy namioty i zasypiamy przy szumie morza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz