Nie do końca wiemy co robić. Skandynawia pojawiła się w naszych planach w ostatniej chwili, nie zdążyliśmy przygotować się porządnie i nie wyznaczyliśmy przewodnika, który podejmuje decyzje w momencie, gdy wszyscy chcą po prostu zasnąć w busie. Na dzisiaj mieliśmy zaplanowane chodzenie po parku narodowym ale w deszczu nie sprawiłoby nam to specjalnej przyjemności. Dużą część dnia spędzamy więc w aucie, powoli zbliżając się w kierunku domu. Żeby znaleźć sobie jakąkolwiek atrakcję na ten dzień potrzebujemy wifi więc kierujemy się na najbliższego McDonalda.
Szwedzka wersja Stonehange
Decydujemy się troszkę odbić od trasy i dojeżdżamy do Ales Stenar - dużego zbiorowiska kamieni, które w dawnych czasach pełniły funkcję zegara słonecznego, lub - i ta wersja nam się bardziej podoba - cmentarzyska i miejsca odprawiania rytuałów. Po drodze mijamy wielkie stado owiec, obserwując ich zwyczaje, a później podziwiamy widok z klifów. Spacerujemy też po przystani dla statków, po czym wsiadamy do busa, by jechać w kierunku noclegu.
W kierunku relaksu
Szukamy noclegu na plaży, co nie jest łatwe, gdyż w okolicach Ystad wybrzeże jest rezerwatem przyrody i zakaz napisany w regulaminie skutecznie nas odstrasza. W końcu udaje nam się znaleźć parking, na którym poza nami znajduje się kamper z niemieckimi emerytami i volkswagen z nowożeńcami. Robimy kaszę z jakąś parówą ale nie mamy szans jej dojeść bo po raz kolejny zaczyna padać. Szybko chowamy rzeczy do busa, wyciągamy tylko namioty i układamy je w taki sposób, że wszystkie przedsionki tworzą jedną wspólną przestrzeń. Siadamy sobie na karimatkach i przy wspomagających poważne rozmowy napojach spędzamy tam kilka godzin. Idziemy spać z radością stwierdzając, że deszcz chyba przeszedł i będzie pogodna noc.
Niepogodna noc
O 3 nad ranem budzi nas straszne telepanie różnych części namiotu. Wieje tak, że nasza misterna konstrukcja z przedsionków całkowicie się rozpada, wydając przy tym nieustający hałas, w tle słychać też dźwięki sztormu rozbijającego wodę o kamienie. Wszyscy na raz w półśnie majaczymy o tornadzie porywającym nasze domki, efekt potęgowany jest tym, że wichura praktycznie kładzie konstrukcję jednego z nich, przyduszając nas lekko. W pewnym momencie próbujemy nawet spać trzymając od środka ścianę namiotu, daje to jednak słabe efekty.
Wstajemy dużo wcześniej niż planowaliśmy, uciekając z tego miejsca tak szybko jak tylko się da. Robimy postój dopiero jakiś czas później w Maku, by doprowadzić się do porządku - większość z nas jest jeszcze w piżamach. Powoli wracamy do żywych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz