Na szesnasty dzień naszej wyprawy mieliśmy przewidziane dwa promy. Pierwszym - z Tallina do Helsinek - płynęliśmy rano i rejs trwał jakieś 2 godziny. Drugi - wypływający po południu - miał zabrać nas z Helsinek do Sztokholmu i płynął 17 godzin.
Prom-kołysanka
Zmordowani weszliśmy na pierwszy prom i od razu zalegliśmy w barze/poczekalni na miękkich fotelach. Nie zdążyliśmy nawet wypłynąć z portu gdy prawie cała wycieczka leżała na kanapach i smacznie chrapała. Tak bardzo nas wycięło, że nawet nikt nie zrobił zdjęcia. Czasami otwieraliśmy oko, żeby zjeść jakąś własną kanapkę czy chrupka. Od czasu do czasu ktoś z nas szedł na spacer po sklepach wolnocłowych i barach, nie skusiliśmy się jednak na hotdoga za 8 euro ani drinka w promocji za 9. Było drogo, nawet pomijając fakt, że zostaliśmy wypaczeni po czasie spędzonym na Ukrainie. Pocieszający był fakt, że nie tylko my to tak widzieliśmy - wokół było mnóstwo ludzi leżących na podłogach, śpiących lub wcinających własny prowiant.
Helsinki
Zeszliśmy na ląd, powoli się budząc. Pogoda była mało optymistyczna ale chcieliśmy skorzystać z kilkugodzinnej przerwy w pływaniu i zwiedzić Helsinki. Zobaczyliśmy Kauppatori - plac targowy, na którym spotkaliśmy Polaka sprzedającego polskie kiełbasy i wedlowskie ptasie mleczko. Zrobiliśmy sobie zdjęcie pod głównym pomnikiem Helsinek przedstawiającym nagą kobietę nazwanym Haviz Amanda - jest to dzisiejszy symbol miasta, chociaż nie od razu przypadł do gustu finom, gdyż nie jest związany z fińską tradycją. W końcu uznano, że jest to symbol wynurzenia się Helsinek z morza i pomnik na stałe wszedł w krajobraz miasta. Zwiedziliśmy też Kaupungintalo - długi gmach ratusza, Yliopisto - Uniwersytet Helsiński, Senaatintori - plac senacki oraz Tuomiokirkko - katedrę luterańską, najbardziej wyrazisty gmach stolicy. Pod katedrą nasze zainteresowanie wzbudziła również gigantyczna ośmiornica, która była elementem kampanii przeciwko zaśmiecaniu morza (tak to przynajmniej zrozumieliśmy).
Wszystkie te dziwne nazwy są tu napisane specjalnie, żeby pokazać jak dziwaczny i nieintuicyjny jest język fiński, przeczytanie menu czy instrukcji na parkomacie graniczy z cudem. Na szczęście w całej Skandynawii nawet przypadkowo zaczepione starsze osoby znają angielski perfekcyjnie i można liczyć na ich pomoc.
Magda Gessler poleca - RAX!!!
Skorzystaliśmy wcześniej z chwili z wifi na promie i wpisaliśmy w google "tanie jedzenie Helsinki". Google poleciło nam bufet RAX, gdzie udaliśmy się po kilku godzinach zwiedzania. Przeżyliśmy tam wzruszające chwile, gdyż za 11 euro dostawało się talerz, kubek i można było jeść i pić do oporu. Ekscytację w niektórych wzbudziło stanowisko z pizzą, inni zaspokajali swój niedobór sałatek, zapiekanek, zup i kawy. W Raxie zabawiliśmy jakąś godzinę, wychodząc z ciążą spożywczą i uśmiechem na ustach.
Niektórzy z nas spędzili ten czas próbując lokalnej kuchni na barze rybnym. Był to również bardzo dobry pomysł, gdyż fińska kuchnia słynie z ryb, owoców morza i egzotycznie brzmiących dań w stylu pasztetu z renifera. Ludzi w mieście było mnóstwo, aż ciężko było znaleźć stolik w knajpie, ale mieliśmy tylko kilka godzin w Finlandii i każdy chciał wyciągnąć z tego jak najwięcej.
Prom-spa
Na drugi prom wjechaliśmy już bez takiego wyprzedzenia jak na pierwszy, wciąż jednak musieliśmy chwilę postać w kolejce. Podążając za instrukcjami na bilecie zaczęliśmy szukać naszych kajut. Dowiedzieliśmy się, że są one tak nisko schowane, na samym dole statku, i prowadzi do nich tylko jedna klatka schodowa, którą cieżko było wogóle znaleźć. Nie dziwiliśmy się temu specjalnie, gdyż oczywiście kupiliśmy najtańsze kajuty jakie były możliwe i to tylko dlatego, że takie były wymogi.
Po chwili naszym oczom ukazały się trzy pokoje, czyste, eleganckie (jak na nasze standardy), z pachnącą pościelą i - co wzbudziło największą radość - własnymi łazienkami. Spędziliśmy pierwsze dwie godziny rejsu na spaniu i nieśpiesznym staniu pod prysznicem z gorącą wodą, powoli doprowadzając się do ładu.
Prom-miasto
Promy takiej wielkości wyglądają jak niewielkie miasta. Ze strefy dla plebsu znajdującej się na samym dole (nawet pod parkingiem dla aut) jedzie się kilka pięter wyżej, gdzie znajduje się mnóstwo miejsc, w których można spędzić 17 godzin rejsu. Przez środek idzie szeroka promenada, z której można rozejść się na sklepy wolnocłowe, restauracje, bary, kluby muzyczne i kasyno. Nad nią są okienka apartamentów wyższej klasy. Cała przestrzeń pełna jest ludzi różnych narodowości, od złotowłosych skandynawów, młodych estończyków i litwinów po azjatki po 50tce i niemieckich emerytów.
Prom-imprezownia
Po dwóch godzinach relaksu w kajutach spotykamy się w jednej z nich na małego beforka. Po chwili decydujemy się wyjść "na miasto" i już po drodze widzimy, jak bardzo imprezowy jest to prom. Najpierw spotykamy naszych sąsiadów z pokoju obok - młodych rozwesolonych już estończyków bez koszulek, których częstujemy ukraińskimi specjałami. Idąc w kierunku windy mijamy też młodego blondyna w garniaku z mocno szklanymi oczami, a wchodząc do środka mało nie wdeptujemy w jego wymiociny. Bez zastanowienia wybieramy spacer schodami.
Najpierw wychodzimy na zewnątrz popodziwiać zachód słońca nad bezkresnym morzem. Monumentalność statku i dzikość wody robią ogromne wrażenie. Stoimy chwilę delektując się widokiem, wiatr rozwiewa nam włosy i brody.
Wesele w kasynie
Po krótkim spacerze po statku decydujemy się pójść na jakąś imprezę. Jest już późny wieczór, decydujemy się uderzyć na kulturalny dancing w kasynie. Pośród maszyn i stolików do różnych gier znajdujemy parkiet i elegancki zespół grający muzykę. Goście są ubrani w suknie i garnitury, na parkiecie widzimy jakąś parę młodą, wokalistka wygląda jak diva operowa a towarzyszący jej muzyk przypomina Ronaldo. My wbijamy na parkiet w trampkach popijając na zmianę z dużej butelki "Fanty". Nie czujemy się jednak nie na miejsu bo znowu robimy za element rozkręcający imprezę. W pewnym momencie robimy nawet wężyka, którego zaskakująco podłąpuje reszta wypasionego parkietu i ku radości szanownego towarzystwa chodzimy w koło jak nienormalni. Gdy impreza jest już wystarczająco rozkręcona opuszczamy kasyno i idziemy do normalnego klubu. Tam najpierw robimy chórki do karaoke a później znowu od zera rozkręcamy młyn.
Tańczymy do nocy, co z biegiem czasu robi się co raz trudniejsze, bo grunt nam się buja pod nogami. I nie jest to metafora naszego stanu - zaczął się niewielki sztorm i morze zarzuca nami na wszystkie strony. W końcu docieramy do kabin i korzystając z dostępnych luksusów bierzemy kolejny prysznic i idziemy spać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz