Budzimy się z 500 koronami w kieszeni, których nie wydaliśmy na kemping na równo przystrzyżonej trawie koło pastwiska. Za drzewami słychać morze. Namioty mamy ulokowane pomiędzy dużymi kamieniami wśród wysokiej, nieskoszonej trawy. Ognisko jest już dawno zimne. W ruch idzie nasza turystyczna kuchenka a na niej grzeje się woda na herbatę. Nigdy nie starcza na 9 kubków, więc trzeba grzać dwa razy, co daje nam dużo czasu na robienie kanapek. W końcu kiedy już jesteśmy pojedzeni, rozpoczynamy pakowanie busa. Dziś czeka nas długa droga. Rozpoczynamy powrót i chcemy przejechać jak najwięcej kilometrów, aby jutro zostało dużo a nie bardzo dużo do przejechania.
Drugie śniadanie
Po drodze wstępujemy do Mc Donalds, nie dlatego, że jesteśmy głodni ale dlatego, że jesteśmy brudni. Okupując łazienkę dla zachowania pozorów kupujemy coś z oferty śniadaniowej. Grześkowi udaje się nawet uniknąć kupienia czegoś przez przypadek. Niektórzy myją się za długo i w pewnym momencie Gośka musi uciekać z łazienki dla matki z dzieckiem bo przyszła matka z dzieckiem, z dzieckiem, które ma (a raczej miało) pilną potrzebę.
Most nad Wielkim Bełtem
Jedziemy w dalszą drogę. Ostatnią atrakcją jest przejazd przez most nad Wielkim Bełtem. Tak naprawdę nazywa się on Storebæltsbroen, jednak w naszym wykonaniu brzmi to jak jakieś "strrrblblblblbren". Jest to kolejny długi most, przez który przejeżdżamy w Danii - najdłuższy most wiszący w Europie, trzeci najdłuższy na świecie. Ma prawie 17 kilometrów i zmienił 90-minutowe przeprawy promem w 10-minutową przejażdżkę. Przeprawa kosztuje też niecałe 40 euro.
Niemieckie piwo
Po kilku godzinach jazdy jesteśmy już w Niemczech. Jedziemy autostradą, która w przeciwieństwie do naszego Skurwella nie ma ograniczenia prędkości do 140 km/h. Dochodzi 20-ta i powoli zaczynamy szukać sklepu. Zaopatrujemy się w coś na kolację: czipsy, wino i piwo. Jeszcze przed dojazdem na nocleg okazuje się, że kilka piw, które kupiliśmy, a które właśnie smakujemy w busie jest zepsute. Śmierdzą jajem. Zawiedzeni niemieckim piwem jesteśmy do tego stopnia, że musimy się awaryjnie zatrzymać i wywalić je do kosza.
Achtung minen!
Takim jakże zabawnym żartem witamy pole gdzieś 1000 metrów od drogi, które jest idealne na rozstawienie namiotów. W tle mamy fabrykę i leniwie kręcące się wiatraki. Jest to nasz ostatni nocleg, więc najadamy się i przy winku wspominamy wszystkie poprzednie noclegi wymieniając się wrażeniami. Około północy puszczamy jedną z naszych sztandarowych piosenek - babola i tańczymy. Grzesiek przez chwilę boi się jeżdżących wózków widłowych (myśli, że jadą po nas) i ścisza muzykę. Jednak babol i nasze krzyki dodają mu odwagi i pozwala nam się dalej cieszyć. Tak oto kończymy ostatni nocleg i idziemy spać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz