piątek, 19 sierpnia 2016

Dzień 4 - Po dziurach do Kijowa (s02e04)

Przyjemny poranek

Budzimy się dość wcześnie, bo o 6 czasu ukraińskiego, czyli tak naprawdę o 5, załapujemy się przy okazji na wschód słońca. Mamy przed sobą długi dzień - ponad 450 km w trasie i zwiedzanie Kijowa. Poranne zbieranie się trwa zwykle jakieś 2 godziny - łącznie ze złożeniem namiotów, zrobieniem herbatki i kanapek, zapakowaniem gigantycznego bagażnika i podręcznego bałaganu. Zauważamy jednak, że z dnia na dzień idzie nam to co raz sprawniej a bagażnik jakoś delikatnie się kompresuje.



Dziura na dziurze

Lekko senni wyjeżdżamy z krzaków, chociaż po jakimś czasie widzimy, że spanie grozi guzami na głowie. W teorii spodziewaliśmy się słabych dróg, zresztą jedziemy już Ukrainą czwarty dzień i do tej pory wytrząsło nami porządnie. Na początku dnia myślimy, że tak dziurawo będzie tylko dopóki nie dojedziemy do jakiejś drogi głównej. Po godzinie, zamiast do cywilizacji dojeżdżamy do czegoś wyglądającego jak zajezdnia autobusowa. Stamtąd skręcamy w dziwne dróżki, prowadzące przez tereny przemysłowe i koszary wojskowe. Tak jak cały czas do tej pory - nie spotyka nas ze strony miejscowych nic nieprzyjemnego, tubylcy patrzą na nas tylko z lekkim zdziwieniem. Cywilizacja oficjalnie się kończy i kolejne 4-5 godzin jedziemy przez pola, lasy, poprzeplatane czasami zrujnowanymi domami albo starą stacją benzynową.

Jak na początku patrząc na te drogi czujemy lekkie rozbawienie i przygodę, tak po 6 godzinach totalnych wertepów, wyglądających gorzej niż dojazd na plac budowy jesteśmy już poirytowani. Kierowca jest wymęczony slalomem a siedzący w ostatnim rzędzie są cali w siniakach. Przed samym Kijowem sytuacja zmienia się błyskawicznie i dziury zamieniamy na stanie w korkach.

Kijów

Dojeżdżamy do miasta dopiero na 16 i parkujemy pod centrum handlowym Ocean Plaza, gdzie mamy chwilę na cheesburgera i zakupy. Później za 60 groszy kupujemy plastikowe żetoniki do metra, i jedziemy nim do samego centrum. W środku jest dość tłoczno a z zewnątrz wagony wyglądają jak pociągi regio sprzed 10 lat, ale za taką cenę nie narzekamy.




Idziemy zjazdem św. Andrzeja - urokliwą, brukowaną, krętą uliczką pod górę, wśród kolorowych kamienic i rękodzieła sprzedawanego na straganach. Wspinamy się na Wzgórze Zamkowe, z którego wśród krzaków rozciąga się panorama Kijowa. Dobrze stąd widać wszystkie błyszczące kopuły i ogólnie ogromny przepych, tym bardziej uderzający, że właśnie przyjechaliśmy z prowincji, a od kilku dni nie widzieliśmy nawet kilometra nowego asfaltu.




Dalej mijamy barokowy kościół i dochodzimy do miejsca, które jest centrum życia religijnego prawosławia. Po jednej stronie ogromnego placu góruje Sobór Sofijski, po drugiej Sobór Św. Michała. Oba są cudownie kolorowe i wyglądają jak zamki z wejściówki Disneya. Do jednego nie udaje nam się wejść, bo znowu jesteśmy za późno, drugi szybko zwiedzamy.



Na koniec idziemy jeszcze na Majdan, z rzeźbą będącą symbolem ukraińskiej niepodległości. Sam plac był ostatnio centrum wszystkich politycznych wydarzeń, więc chcieliśmy zobaczyć miejsce, które swego czasu widywaliśmy ciągle w wiadomościach. Robimy tam kilka zdjęć i zmęczeni wracamy do metra.

Dalej w drogę

Robimy większe zakupy przed wyjazdem. Jakby ktoś nie wiedział - 0,5 wódki kosztuje tu 12 zł, dobre piwa 1,5 zł, papierosy mniej niż 3 zł (chociaż to ostatnie średnio nas zainteresowało). Dla porównania ubrania w sieciówkach są momentami nawet droższe niż w Polsce. W samym Kijowie wydaje nam się, że jest już bardziej "rosyjsko", nawet język się zmienił, częściej słyszymy "zdrastwujtie" od znajomo brzmiącego "dobryj dień".

O 20 wyjeżdżamy z Kijowa, znowu ganiąc się za to, że nie wyrobimy się z rozłożeniem obozu przed zachodem słońca.

Straszny pan w lesie

Odjeżdżamy z pół godziny za miasto i za Dnieprem szukamy w półmroku dobrego miejsca na obóz. Wygląda to mniej więcej tak, że zatrzymujemy się przy drodze i 3 osoby z latarkami idą w poszczególne leśne odnogi szukając dobrego miejsca na zaparkowanie Skurwella i rozbicie namiotów. W pewnym momencie następuje grupowy atak paniki, gdyż coś, co wyglądało jak drzewo z bliska okazuje się starszym mężczyzną stojącym jakby nigdy nic w ciemności przy drodze w środku lasu. Miejsce za nim wydaje sie jednak idealne pod obozowisko więc zatrzymujemy się i zagadujemy. Jak zawsze wychodzi na to, że strach ma wielkie oczy i mężczyzna okazuje się przemiłym człowiekiem, czekającym na jakiś samochód. Mówi nam, że tu jest dużo zielonego miejsca i jak chcemy to spokojnie możemy tu kimnąć. Po chwili odjeżdża.

My w tym czasie manewrujemy samochodem po lesie i trochę się zakopujemy ale w sumie stoi w dobrym miejscu więc wypychanie z piachu zostawiamy sobie na rano a póki co bierzemy się za rozkładanie namiotów i robimy sobie coś ciepłego do jedzenia. Noc jest przyjemna i ciepła, choć profilaktycznie dogrzewamy się jeszcze przywiezioną z Polski orzechówką. Po jakimś czasie pakujemy się w namioty i idziemy spać.

Urwanie chmury

W środku nocy budzi nas łomoczący o namioty deszcz i straszliwe grzmoty. Wstrzymujemy chęć wybiegnięcia i schowania się do auta i obserwujemy od środka jak powoli ścianki namiotu zaczynają przemakać. Jesteśmy tak zmęczeni, że po jakimś czasie w środku tego wszystkiego udaje nam się zasnąć.

Kłopotów ciąg dalszy

Gdy się budzimy z burzy zostaje już lekka mżawka. Wstajemy, zgarniamy przemoczone rzeczy i chcemy pakować się do busa i zrobić śniadanie koło jakiejś stacji benzynowej, w której moglibyśmy się choć trochę umyć i wysuszyć. Po zapakowaniu zauważamy, że Skurwello zakopał się w piasku bardziej niż myśleliśmy i spędzamy kolejną godzinę, by pomóc mu wydostać się z dziczy. Jesteśmy cali w błocie, ale nie udaje nam się ruszyć auta nawet o centymetr (no może wkopał się kilka centymetrów głębiej). W końcu Pati zatrzymuje jakiegoś Ukraińca, który tak się przejął naszym losem, że odczepił nawet swoją przyczepkę, by wyciągnąć nas linką z kłopotów. Dobry Samarytanin po chwili odjeżdża żegnany ulgą w naszych oczach i brawami a my w końcu ruszamy szukać jakiejś stacji benzynowej, bo wyglądamy już bardziej jak uchodźcy niż turyści.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz