Wstajemy koło 8 mej następnego dnia, w dobrych nastrojach, chociaż wypijamy trochę więcej wody niż zazwyczaj. Zbieramy się do busa nie wiedząc do końca jak ułoży się ten dzień, gdyż czeka nas przejazd przez granicę.
Tęsknota za Schengen
Podjeżdżamy pod granicę. Sznur samochodów nie jest jakiś tragicznie duży, chociaż gdy z nadzieją dojeżdżamy do bramek widzimy, że za nią czai się następna, a za nią jeszcze jedna. Cała procedura zajmuje trzy godziny, więc wymęczeni z prawdziwą ulgą witamy Unię Europejską. Plusem całej sytuacji jest to, że czekając w sznurku samochodów robimy zakupy w strefie bezcłowej, gdzie połówka wódki kosztuje 1.6 euro a paczka najtańszych fajek 35 centów. Niestety nie znamy do końca limitów przewozu więc kupujemy tylko trochę.
Wilno
Wjeżdżamy do Wilna, jesteśmy tak zmęczeni, że płacimy za parking pomimo tego, że jest niedziela i parking jest bezpłatny. Idziemy do centrum, wypatrując po drodze czegoś do jedzenia. Pytamy jakiegoś Litwina o lokalne restauracje i poleca nam pizzerię. Idziemy więc do litewskiej włoskiej knajpki. Jedzenie jest super, chociaż ceny w euro już mniej przyjazne.
Z poprawionym morale idziemy na spokojny spacer po mieście. Zwiedzamy bazylikę archikatedralną, łazimy po starówce mijając masę kościołów, których nazw nikt już nie pamięta. Później idziemy pod Ostrą Bramę. Następnie dla zmiany klimatu lecimy zobaczyć hipsterską dzielnicę - wolną republikę artystów Zarzecze. Na koniec kusi nas górujący nad miastem zamek, więc wchodzimy na niego by podziwiać całe miasto. Korzystamy z uroków cywilizacji i pod koniec zwiedzania idziemy jeszcze do McDonalda na szejka i do spożywczaka.
Nie tak łatwo o nocleg
Zwiedzanie zamku w Trokach zostawiamy na jutro i w okolicach Wilna próbujemy znaleźć miejsce do spania. Nie jest to takie proste, ziemia jest już wilgotniejsza i mocno zarośnięta krzakami i trawą. Każde proponowane przez chłopaków miejsce dziewczyny kwitują jakimś "fuuj" i wyobrażają sobie ile kleszczy czai się w tych zaroślach. Raz nawet wjeżdżamy na polanę, z której po pół minuty wygania nas potworny duszący smród szamba. Ciągnie się za nami jeszcze przez jakiś czas, do dziś nie wiemy czy my w nie wpadliśmy, czy Skurvello.
Głupi ma szczęście
W końcu po jakiejś godzinie kluczenia po polnych drogach wjeżdżamy po ciemku na dziwny parking za zakazem wjazdu. Jesteśmy już tak zmęczeni, że Karolina decyduje się na pełnym przypale zagadać właściciela posesji, czy pozwoli nam spać na swojej trawie. Pan nie wygląda zachęcająco, z brzuszkiem, gołą klatą i mnóstwem tatuaży, ale z doświadczenia wiemy, że tacy bywają właśnie najbardziej przyjaźni. Po kilku zdaniach wymienionych po angielsku okazuje się jeszcze, że mówi on po polsku, jak zresztą bardzo wielu Litwinów w okolicach Wilna. Ma też obok swój bar, w którym po rozłożeniu namiotów próbujemy lokalnego piwka.
Miejsce, które niecący wybraliśmy jest przystanią dla jachtów. Widzimy to dopiero po chwili, gdy właściciel prowadzi nas do jeziora, którego też wcześniej nie zauważyliśmy. Mamy ładną trawkę do spania, bar przy namiotach, jezioro do umycia i jak się okazuje - widok na zamek w Trokach. Jak przed rokiem - warunki jak z pięciogwiazdkowego hotelu zupełnie za darmo.
Bar jest kameralny, o tym miejscu wiedzą tylko żeglarze. Przed spaniem gadamy chwilę z panem, bardzo pozytywnie do nas nastawionym. Nastaje chwila paniki, gdy widzimy, że do okien dobija się stado szerszeni. Uspokaja nas właściciel, który zabija je gołymi rękami, wciąż z gołą klatą. Gdy chce już iść spać wracamy do namiotów i spokojnie zasypiamy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz