Czyści ludzie
Tego poranka obudziliśmy się w komfortowych warunkach na trawie w Sarajewskim kempingu.
Oprócz pralki, internetu, pryszniców i kuchenki (czy można chcieć więcej?) kemping zapewniał też boisko sportowe gdzie rozegraliśmy mecz w piłkę. Mecz zapewnił nam pot na plecach, nie był to problem, mogliśmy jeszcze skorzystać z pryszniców. W ten sposób chyba pierwszy raz od 2 tygodni myliśmy się i wieczorem, i rano.
Skurwello
Na następny cel obraliśmy Mostar, po drodze zatrzymaliśmy się zatankować Skurwella ponieważ wypił już ponad połowę cegiełek paliwa. Zadbaliśmy też o jego koła, które od ponad 4 tysięcy kilometrów wiozą nas przez Europę. Okazało się, że miały połowę z zalecanego ciśnienia. Sprawdziliśmy jeszcze olej i pojechaliśmy dalej.
Mostar
Z Sarajewa do Mostaru dojechaliśmy bardzo sprawnie, przez płatną autostradę. Autostrada była dość droga ale z pewnością dzięki kilkukilometrowemu tunelowi zamiast jechać 40 km/h po serpentynach jechaliśmy tunelem 40 km/h ponad dozwoloną setką.
Zaparkowaliśmy w centrum Mostaru i poszliśmy na starówkę. Podobnie jak w Sarajewie można tutaj było spotkać wielu muzułmanów, na szczęście żaden z nich się nie wysadził i mogliśmy oglądać Stari Most. Zbudowany przez Turków osmańskich nad rzeką Neretwą, potem wokół tego mostu powstało miasteczko Mostar. Most, wysadzony w 1993 roku został z powodzeniem odbudowany i teraz cieszył nasze oczy, i martwił nogi (było na nim bardzo ślisko). Na moście można było zobaczyć skoki do rzeki, które kiedyś były próbą dojrzałości a dziś atrakcją turystyczną i pewnie dobrym zyskiem dla skaczących akrobatów, którzy zamiast skakać zbierali kasę i robili szoł.
Nie doczekaliśmy się, żeby któryś skoczył i poszliśmy na starówkę. Starówka otaczająca most pełna była kramów z pamiątkami, restauracji oraz kawiarni. Mieliśmy tutaj okazję wypić prawdziwą kawę po turecku i coś zjeść.
Mniej więcej gdy skończyliśmy jeść i zaczęliśmy się zbierać do busa zaczęło się chmurzyć, wiać i błyskać. Po chwili deszcz kibicował nam w biegu do busa. Po drodze okupując to mokrymi ubraniami odwiedziliśmy lokalny supermarket. Było warto, w tym markecie nie było rabarbaru więc było piwo. Zaopatrzeni w złoty trunek pojechaliśmy w stronę Chorwacji planując jeszcze zahaczyć o wodospady Kravica.
Wodospady
Zaparkowaliśmy na parkingu przed zejściem do wodospadów. Poszliśmy w ich kierunku ale zatrzymała nas budka z cennikiem wstępu. Naradzaliśmy się co dalej, planowaliśmy wmieszać się w jakąś wycieczkę, która chyba miała opłacony wstęp za całą grupę. Gdy tak staliśmy i z trudem myśleliśmy panowie z budki powiedzieli nam, że jak nie chcemy, to możemy wejść za darmo, albo ewentualnie zapłacić ile chcemy. Oczywiście nie chcieliśmy nic zapłacić i weszliśmy za darmo.
Same wodospady są bardzo ładnym miejscem. W Polsce z pewnością oglądalibyśmy je zza jakiejś barierki, tutaj w Bośni i Hercegowinie nie było jakichś specjalnych ograniczeń, można się było tam kąpać, kupić piwo a pewnie i rozbić namiot.
Chorwacja
Po dość szybkim i darmowym oglądnięciu wodospadów znów wsiedliśmy do Skurwella i pojechaliśmy na przejście graniczne. Przed przejazdem chcieliśmy jeszcze wydać ostatnie kilometry (konwertybilne marki) które za granicą byłyby bezużyteczne. Meksyk miał jedno zadanie - kupić chleb na kolację, wrócił z siatką wszelkiego rodzaju piw ale o chlebie zapomniał. To nic, bez chleba jeszcze jakoś damy radę.
Przejazd przez granicę odbył się bez problemów (wszyscy byli odpowiednio ubrani). W rytmach polskiego disco-polo mknęliśmy już po chorwackich drogach, zimne piwko, które z każdą minutą robiło się coraz cieplejsze sprawiało, że kierowca nie oszczędzał Skurwella ani ludzi siedzących w ostatnim rzędzie foteli. W końcu dojechaliśmy do wybrzeża i rozglądaliśmy się za miejscem, gdzie możemy spędzić noc.
Wieczór
W końcu znajdujemy dogodne miejsce w Gradac. Tam gdzie turyści z pobliskich kurortów idą na spacer, my robiliśmy kolację na przenośnej kuchence i otwierały kolejne piwa. Po kolacji grając w jungle-speeda, pijąc piwo i kolę z kubków (nie tylko kolę) wzbudzaliśmy jeszcze większe zainteresowanie wśród spacerowiczów. Gdy już zmęczyło nas piwko i jungle-speed poszliśmy spać. Tego dnia znów wróciliśmy na plażę gdzie spaliśmy na czymś w rodzaju umocnienia nabrzeża. Spało się dobrze i bezproblemowo, mimo obaw niektórych z nas, jakimś cudem nie było przypływu który miał nas potopić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz