środa, 15 lipca 2015

Dzień 5 - Bułgaria, Złote Piaski i tanie wino

Wjazd do Bułgarii

Rano, po wjeździe do Bułgarii rzucił się nam w oczy spadek jakości dróg. Przywitała nas nietypowa w tym kraju deszczowa pogoda. Kupiliśmy winietki, wymijaliśmy kosmiczne kombajny (jedyne  pojazdy w okolicy) i zaczęliśmy organizować sobie czas.

Śniadanie po bułgarsku

 By przeczekać kiepską pogodę udaliśmy się do Kavarny. W planach była kawka i wifi ale po zobaczeniu bułgarskich cen skończyło się na owocach morza i porządnym winie. Po wyżerce przywitaliśmy się z tamtejszym morzem.



Jeśli chodzi o pierwsze wrażenia to bułgarskie wybrzeże wydawało się być bardziej zadbane niż rumuńskie. Wciąż było sporo nieużytków i ogólnego chaosu ale nie było tyle śmieci, podejrzanych typów, a od czasu do czasu można nawet spotkać kogoś mówiącego po angielsku.



Twierdza jakaśtam

Po obiedzie wyszło słońce i pojechaliśmy oglądać piękne klify i ruiny - jak to stwierdził nasz przewodnik Domino - "jakiejś twierdzy czy czegoś innego obronego". Koniec końców nic się nie dowiedzieliśmy o historii miejsca, ale za to skorzystaliśmy z widoków i strzeliliśmy kilka niezłych selfie.






Polska BIAŁO-CZERWONI
Dla równowagi po kilku dniach spędzonych w dziczy skoczyliśmy się wykąpać na plaży w Złotych Piaskach - jednym z najbardziej znanych lokalnych kurortów. Miasto wzbudzało dużo sprzecznych uczuć - z jednej strony zadbane, z całą potrzebną infrastrukturą, ogromnymi hotelami i czystymi plażami. Z drugiej strony masa pijanych turystów, dużo głośnych tłustych bitów (z każdej knajpy inny) i lekko kiczowata architektura.





Zaparkowaliśmy pod kasynem i poszliśmy się trochę pokąpać. Pogoda miała jednak inne plany i po pół godziny wracaliśmy przemoczeni do auta. Po drodze spotkaliśmy wielu naszych rodaków, ale nie wdawaliśmy się w jakieś specjalne interakcje. Wydawało nam się, że czasami to my robimy wieś za granicą, jednak pijackie okrzyki "Polska biało-czerwoni" i wulgarne gimnazjalistki przebiły skale.

Podjechaliśmy też do Varny złapać trochę internetów. McDonald wyjątkowo zawiódł ale na szczęście Subway przyszedł z pomocą. Chcieliśmy też zrobić zakupy ale Beata Paulina znów zdecydowała się nas ożartować i wylądowaliśmy na autostradzie.

Pieczarkowa radość

Pomyłka nawigacji wyszła nam na dobre i zrobiliśmy zakupy w lokalnym sklepie. Byliśmy zachwyceni otwartością sprzedawców i zapachem owoców z przydrożnego kramu.
Nocleg znaleźliśmy praktycznie od razu, na czystej plaży w Obzorze. Miejscówka była idealna, z całym zapleczem kempingowym - prysznicami, toaletami i boiskami. Zdecydowaliśmy się zostać tu troche dłużej.
Wieczorem siedliśmy z winkiem, arbuzem i gitarrą na plaży, odpoczywaliśmy po trasie. Wyszło na to, że wino w cenie 2zł za litr nie jest trunkiem z najwyższej półki i posiada pieczarkową lub benzynianą nute zapachową. Nie przeszkadzało nam to jednak w przećwiczeniu wszystkich polskich hitów (Jolka o 2 w nocy na pełne gardła - bezcenne) i przy delikatnym szumie morza zasnęliśmy jak dzieci.

1 komentarz:

  1. Ale piasek na plaży w Mielenku o wiele ładniejszy. Uważajcie z tym winem olejowo - peczarkowym!

    OdpowiedzUsuń