piątek, 17 lipca 2015

Dzień 6 - Bułgarski czilałt

Rano

Normalnie w wolny dzień, przeciętny uczestnik naszej ekipy wstaje z trudem około 10tej, tutaj jest inaczej. Każdego dnia jesteśmy trochę uzależnieni od słońca, dlatego też staramy się znajdować obozowisko przed zachodem i wstawać razem z naszą najbliższą gwiazdą. Mimo, że poprzedni wieczór spędziliśmy z grzybem (miejscowym winem za 2zł, które zawdzięcza swoją nazwę swojemu zapachowi) wstaliśmy jak zwykle około 6tej, 7mej rano. Dzięki wczesnym porankom możemy w spokoju i względnym chłodzie korzystać z plaż i uch uroków. Można zjeść śniadanie, ogarnąć się, popływać umyć i zaczynać powoli myśleć o obiedzie, żeby zaraz spojrzeć na zegarek i dowiedzieć się, że jeszcze nie ma 10tej rano.


Psy

W Bułgarii, a wcześniej w Rumuni jest bardzo dużo bezpańskich psów. Są zadbane, lubią przybiegać się pobawić i wysępić trochę jedzenia. Piotras lubi je wąchać, pachną chrupkami serowymi, ale zazwyczaj ogranicza się do głaskania.


Czilałt

Tego dnia postanawiamy, że nigdzie się nie śpieszymy i nie spędzimy go w busie ale na tej plaży, którą znaleźliśmy wczoraj. Kąpiemy się w morzu, woda jest raczej ciepła ale co jakiś czas można trafić na zimne prądy. Na plaży jest dużo patyków, prawdopodobnie przez to, że 200m od naszego obozowiska jest ujście rzeki, najważniejsze, że nie ma śmieci tak jak w przypadku zapuszczonej Rumuni gdzie jest to normalne.





Czas płynie wolno, to dobrze, o to chodzi. Pływamy po raz kolejny, spacerujemy po piasku, zakopujemy ludzi i gramy w piłkę. W końcu zbieramy namioty i jedziemy parę metrów dalej gdzie jest altanka świetnie nadająca się na robienie i jedzenie obiadu. Dziś znów ryż z leczo ale za to urozmaicone kilkoma dodatkami cukinia i fasolka), no i oczywiście mielonka.



Myjemy się w plażowych prysznicach i przebieramy znów za ludzi. W okół jest infrastruktura turystyczna ale jest bardzo spokojnie, nie ma tłumów, można iść na kawę, która kosztuje jeden luj (2zł). Od wjazdu do Rumuni i płacenia tamtejszymi lejami, które od razu przechrzciliśmy na luje nazywamy tak, każdą kolejną walutę, która wypada z naszych portfelów a nie jest polskim złociszem.

Nocleg przy drodze

Po całym dniu błogiego nicnierobienia znowu wciskamy się do busa i jedziemy dalej, w kierunku Grecji. Robi się dość późno, zjeżdżamy z autostrady pierwszym lepszym zjazdem w celu znalezienia miejsca na nocleg. Wszędzie są pola i ewentualnie krzaki, nie ma za bardzo gdzie zjechać z drogi ale w końcu znajdujemy dróżkę, która prowadzi 10m w chaszcze. Na tej polnej drodze rozbijamy namioty, zażywamy resztki Bułgarskiego wina na sen i kładziemy się dość wcześnie. Nocleg przebiega bezproblemowo, rano wstajemy i dość sprawnie się zbieramy by tego dnia znaleźć się już w Grecji.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz