Bezproblemowy poranek
Kilka pierwszych noclegów było lekko stresujące, czasami zdarzało nam się budzić w nocy i nasłuchiwać dźwięków przechadzających się zwierząt. Po pewnym czasie zobojętnieliśmy zupełnie, zarówno jeśli chodzi o chodzących ludzi jak i warunki higieniczne. Ostatnie spanie na pomoście miało tą zaletę, że poza ewentualnymi krabami nic poza nami na tym betonie nie leżało, żadnych mrówek, śmieci, kup, psów, błota ani komarów. A już fakt, że co chwila biegały tam jakieś dzieciaki z latarkami i świeciły nam po oczach nie zmartwił nikogo, wyspaliśmy się całkiem nieźle.
Wstaliśmy względnie wcześnie, bo mieliśmy tego dnia ponad 300 kilometrów do przejechania. Pożegnaliśmy się z morzem i ostatnim darmowym prysznicem i czyści ruszyliśmy w trasę. Od razu po wyjechaniu zaczął padać deszcz, drugi raz od początku wyprawy. Jak zawsze mieliśmy idealne wyczucie czasu bo morale mogłoby nam spaść gdyby deszcz obudził nas śpiących pod gołym niebem. W ogóle jazda w niższej temperaturze i lekkim deszczu była kojąca po tylu dniach upału a i poparzona u niektórych na łódce skóra miała szansę się zregenerować.
Oceanarium petarda
Kierując się w stronę Włoch znowu zrezygnowaliśmy ze zwiedzania chorwackich miasteczek, trzymając resztki sił na Wenecję. Jedyną atrakcją jaką Piotras-przewodnik zaplanował miało być akwarium w mieście Crikvenica, które wyobrażaliśmy sobie przynajmniej wielkości polskiego oceanarium. Dojechaliśmy na miejsce i na początku nie mogliśmy go nawet znaleźć. Dopiero po jakimś czasie zauważyliśmy wejście do jakiejś kamienicy podpisane "aquarium" i śmiejąc się z konfrontacji oczekiwań z rzeczywistością obeszliśmy wszystko w 5 minut. Rybki były faktycznie fajne, kraby i homary też super, było ich po prostu o jakieś 80% za mało.
Problem-kuna-euro
Na to konto starczyło nam czasu na ostatnie zakupy w Chorwacji. Tak bardzo chcieliśmy wydać ostatnie kuny, że zapomnieliśmy o opłacie za parking. Po pozbieraniu miedziaków ze wszystkich portfeli nie mieliśmy nawet połowy ceny a nikomu nie chciało się pędzić z powrotem do centrum do kantora. Na szczęście to nie automat pobierał opłaty tylko młody Chorwat i robiąc spanikowaną minę i używając mieszanki słów "problem", "kuna" i "euro" udało się wybrnąć z sytuacji.
Mimo, że byliśmy wciąż w Chorwacji zmieniły się już widoki. Góry na morskich wysepkach nie były skaliste i porośnięte zielenią, teraz bardziej przypominały białe, pełzające lodowce. Standardowo zatrzymaliśmy się na kilka selfie.
Obiad na bogato
Przez Słowenię mieliśmy przejechać tylko 40 kilometrów ale skorzystaliśmy z okazji i zrobiliśmy tam obiad. Stając przy drodze, z rozwieszanymi ręcznikami i skrzynakmi z jedzeniem wyglądaliśmy trochę jak cygańskie obozowisko i wszystkie auta, które chciały koło nas zaparkować widząc nasz tabór odjeżdżały. Nie niepokojeni przez nikogo zjedliśmy ryż z potrawką parówkowo-bakłażanową (niecałe 2zł za osobę!) i wjechaliśmy do Włoch.
W poszukiwaniu cywilizacji
Włochy tego dnia wydały nam się trochę przereklamowane. Była niedziela więc totalnie nic na trasie nie było czynne, nawet stacje benzynowe były pozamykane. Wszędzie pustka, ciężko było znaleźć miejsce z wifi do opublikowania posta. Otwarte były tylko kawiarnio-cukiernie. W końcu trafiliśmy na czynną restaurację z lokalnymi mieszkańcami. Mogli się trochę zdziwić słysząc nasze grupowe parsknięcie śmiechem, gdy zobaczyliśmy przyniesione przez Meksyka piwo za 2 euro wielkości kieliszka wina. Dopiero następny dzień w Wenecji miał pokazać, że nie jest to najdroższe piwo kupione na naszym wyjeździe.
Oorale spectaclo
Domino przestraszony cenami poszedł w miasto szukać Planety. Żadnego monopolowego ani spożywczaka oczywiście nie było (bo po co?), na szczęście czynny był sklep wędkarski. Dodatkowo znalazł też takie smaczki jak automaty z prezerwatywami i kino dla dorosłych z plakatem z gołą babą i podpisem "spectaclo di orale".
Bagno
Jechaliśmy w kierunku Wenecji bez jakiegoś konkretnego planu na nocleg. Im bliżej celu tym bardziej okolica zaczęła przypominać bagno. Po drodze było też bardzo dużo ruin opuszczonych hoteli więc miejsce było w jakiś sposób klimatyczne, po prostu nie wydawało się przyjazne do spania. Nie mogąc znaleźć nic innego dojechaliśmy już prawie do głównego celu, tym bardziej, że wciąż łudziliśmy się, że uda nam się znaleźć czynny sklep.
Kryzys
Atmosfera w aucie też zaczęła się robić napięta. Każdy miał jakąś wizję ale nikt nie chciał brać odpowiedzialności i podjąć konkretnej decyzji. Było dużo zdań zaczynających się od "możnaby..." albo mamrotanych pod nosem komentarzy (jakby ktoś nie wiedział mamy w busie problemy z komunikacją - z przodu nie słychać nic, co mówi się z tyłu) ale żadnych konkretnych propozycji. W takiej dezorganizacji podjechaliśmy aż pod przemysłową dzielnicę Wenecji. Chcieliśmy skoczyć do Mcdonalda po internet ale okazało się tam ciasno i drogo a kręcący się koło busa imigranci nie zachęcali do opuszczenia auta. Gdy emocje sięgnęły zenitu postanowiliśmy cofnąć się kilkanaście kilometrów i przespać gdziekolwiek.
Nocleg gdziekolwiek
Przez bagnistą okolicę nie dało się po prostu wjechać w pierwszą boczną dróżkę i znaleźć krzaka, w którym moglibyśmy się schować. W końcu zatrzymaliśmy się na nieczynnej (w końcu niedziela) stacji benzynowej i zdecydowaliśmy się tam przespać. Zanim wszyscy wyszliśmy z auta już rzuciła się na nas chmara komarów - tuż obok płynął jakiś kanał. Przypomnieliśmy sobie o namiotach, nieużywanych od kilkunastu dni, rozłożyliśmy się prowizorycznie za budynkiem i wymęczeni poszliśmy spać.
Koło 2 w nocy zaczęło padać i tak z przerwami padało do rana. Namioty trochę zmokły, na szczęście my nie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz