By wjechać do Wenecji przed najgorszymi tłumami chcieliśmy wstać o 6. Musieliśmy jednak przeczekać deszcz (nikt bardzo nie protestował) więc pobudkę mieliśmy półtorej godziny później. Gdy składaliśmy namioty przyszedł właściciel stacji. Piotras zastosował najlepszą taktykę i z daleka z sympatycznym wyszczerzem na twarzy krzyknął "hallo". Typek lekko zmieszany tą serdecznością przywitał się i szybko schował do środka, dzięki czemu mogliśmy się spokojnie dopakować. Ogarniania się nie było zresztą dużo, wczoraj nie było otwartego sklepu więc praktycznie nie mieliśmy już jedzenia i mogliśmy darować sobie śniadanie.
Lidl jest tani
Szybko podjechaliśmy do pobliskiego lidla i byliśmy urzeczeni - szynka parmeńska i różne sery w okolicach 2 euro, woda za 0,20 euro (w chorwacji nie było tańszej niż 2zł) a co najważniejsze - dobre, włoskie wina już za 1-2 euro. Póki co kupiliśmy coś na śniadanie i prowiant na Wenecję i obiecaliśmy sobie wrócić tu w drodze powrotnej.
Perspektywa ma znaczenie
Wenecja, jak każdy pewnie wie, usytuowana jest na wyspie. Ze względu na ograniczoną powierzchnię nie ma tam dużo miejsca na zaparkowanie aut i właściciele parkingów mogą dyktować sobie taką cenę jaka im się spodoba. Zaniepokojeni informacjami o parkingach kosztujących 25-30 euro za dobę zaczęliśmy szukać tańszych rozwiązań. Przed samym mostem, który mogliśmy przejść pieszo, znaleźliśmy jeden za 5 euro więc pojechaliśmy sprawdzić tą opcję. Okazało się, że kombinowanie nas zgubiło i parking faktycznie jest za darmo, ale przepływ na wyspę kosztuje 10 euro od osoby. Finanse mieliśmy już trochę uszczuplone więc po lekkich sporach postanowiliśmy wjechać na wyspę i poszukać miejsc tam.
Po tej przygodzie nabraliśmy już innej perspektywy i uznaliśmy parking na wyspie za 21 euro za super okazję. Obwiesiliśmy Skurwella nadgniłymi ręcznikami, by mogły sobie spokojnie doschnąć w tak pięknych okolicznościach i ruszyliśmy pieszo na miasto.
Wenecja
Kinga, która była naszym przewodnikiem po Wenecji dobrze znała miasto i zrobiła nam trasę dla zaawansowanych. Poza standardowym spacerem na Plac Św. Marka czy pod kościół Santa Maria della Salutte obejrzeliśmy też inne części miasta, równie urocze a pozbawione tłumów turystów. Przeszliśmy wszystkie 6 dzielnic, łącznie z żydowskim gettem, co w sumie zajęło nam prawie 5 godzin. Wenecja była piękna i bardzo urokliwa, co zdjęcia oddadzą lepiej niż jakiekolwiek opisy.
Najdroższe piwo we wszechświecie
Ledwo idąc zdecydowaliśmy się zrobić czas wolny i dać odpocząć nogom. Podzieliliśmy się na biedaków i bogoli - pierwsi czilowali na moście z suchym prowiantem, drudzy poszli do knajpki na pizzę i piwo. Przy płaceniu rachunku okazało się, że w tak pięknym miejscu obsługa dolicza sobie 10 euro do rachunku, dzięki czemu piwo w Wenecji stało się oficjalnie najdroższym z całego naszego tripa. Pewnie najlepiej zwiedzałoby się to miasto mając cały dzień i tysiaka w kieszeni, ale odłożyliśmy te plany na naszą świetlaną przyszłość i poszliśmy do auta.
Tam spotkał nas miły patriotyczny akcent - zobaczyliśmy innego busa obwieszonego ręcznikami - oczywiście na polskich blachach.
W planach tego dnia mieliśmy zjedzenie prawdziwej włoskiej pizzy na obiad, ale w Wenecji dla większości z nas nie wchodziło to w rachubę. Chcieliśmy poszukać tańszej knajpki na trasie ale ważniejszy w tamtym momencie był lidl - zaopatrzyliśmy się w tanie, pyszne wina i mięsa i spokojni mogliśmy jechać dalej.
Jedzenie znaleźliśmy już po 19tej w niewielkiej knajpce w mijanym przez nas mieście. Obsługujący Włoch był bardzo miły, nie wiadomo czy było to naturalne czy spowodowane pitymi przez niego co chwila drinkami. Dał nam bardzo dobrą, pieczoną w piecu pizzę, po czym lekko rozmiękczony wsiadł do auta. My też (choć z nierozmiękczonym kierowcą) zapakowaliśmy się do vana i pojechaliśmy szukać jakiegoś spania.
Spanko
Ciężej było znaleźć wolne, bezpańskie krzaki niż np. w Rumunii. Wsie przypominały co raz bardziej te polskie - małe, z chaotycznie porozrzucanymi domkami i polnymi drogami. Co chwila, gdy wydawało nam się, że znaleźliśmy miejsce idealne, okazywało się, że zaraz za nim zaczyna się nowa wieś. Odrzuciliśmy opcję spania w plantacji winogron albo przy polach kukurydzy (zwłaszcza po obejrzeniu Smakosza) i znaleźliśmy miejsce w małym lasku z bardzo miękką trawą. Rozłożyliśmy namioty i zaskakująco szybko, bez należytego świętowania ostatniej nocy tripa, poszliśmy spać.
Powrót
Rano wstaliśmy i pojechaliśmy do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz